niedziela, 28 maja 2017

Ostatnie pożegnanie. [6] ONA

ONA
Po tym wieczorze spędzonym w Providence chłopaki zaczęli przychodzić częściej. Zawsze kilka dni wcześniej rezerwując sobie stolik. Przychodzili raz lub dwa razy w tygodniu. Nie mogłam nie brać wtedy dnia pracującego, bo bardzo lubiłam obsługiwać ich stolik. Za każdym razem Bill pytał mnie, co wegetariańskiego moglibyśmy dla niego przygotować, a kucharze bez żadnych problemów tworzyli coraz to wymyślniejsze dania dla niego.
Nasza znajomość także z czasem coraz lepiej się rozwijała, mimo, że rozmawialiśmy ze sobą tylko wtedy, kiedy chłopaki przychodzili do mojej restauracji. Widziałam, że przekraczali próg Providence z uśmiechami na ustach i z takimi też wychodzili, co mogło świadczyć tylko i wyłącznie o zadowoleniu. I ja się cieszyłam, że wszystko było w porządku, bo goście są przecież dla mnie najważniejsi.
Tylko był jeden mały szczegół – takie malutkie uczucie, które jakby w zwolnionym tempie rosło w moim wnętrzu i zwiększało się z każdą następną wizytą Tokio Hotel w moim lokalu. Kiedy patrzyłam na Billa wiedziałam, że to wyjątkowy człowiek o wielkim sercu i pięknym wnętrzu. Jednak – jak to zazwyczaj bywa w takich przypadkach – ja pozostawałam dla niego niezauważalna. Ot, zwykła znajoma, która prowadzi dobrą restaurację, w której raz w tygodniu może sobie zjeść kolację ze znajomymi. Tak właśnie wyobrażałam sobie, że Bill o mnie myśli. A raczej nie myśli. A przynajmniej nie tak, jak ja bym tego chciała.
Można więc wyobrazić sobie moje zaskoczenie, kiedy podczas siedzenia w biurze i układania grafiku na kolejny tydzień, zostałam wywołana przez jedną z kelnerek na salę, bo ,,jakiś mężczyzna na mnie czeka i mówi, że to bardzo ważna sprawa”. Nie ukrywałam lekkiego zdenerwowania, bo zazwyczaj te bardzo ważne sprawy kończyły się wręczeniem mi w dłonie ulotki z jakąś reklamą czy wciśnięciem mi oferty rozbudowy mojego menu o zdrowe, bezglutenowe dania. Jednak nie tym razem. Otóż moim oczom ukazał się widok, jakiego nie spodziewałam się nigdy ujrzeć – Bill Kaulitz. Moje zaskoczenie od razu zastąpiłam lekkim uśmiechem, a w głowie zatrzymałam wszystkie galopujące myśli na temat wspólnie spędzonego popołudnia i zastąpiłam je wizją rezerwacji stolika na zbliżający się tydzień.
- Cześć – przywitał mnie Bill zniewalającym uśmiechem. – Miałem nadzieję, że tu będziesz.
- A gdzie mogłabym być jak nie w pracy? – zapytałam, również się uśmiechając. Niezbyt szeroko, żeby nie pokazać jak bardzo ucieszył mnie jego widok. – Jak mogę ci pomóc?
- Jadłaś już lunch? Może moglibyśmy gdzieś pójść razem coś zjeść i pogadać? – zapytał, a mnie zamurowało.
Jak to? On? Ze mną? Zjeść lunch? Przecież to niemożliwe! Niby z jakiego powodu chciałby gdzieś ze mną pójść?
- Nie jadłam – wydusiłam z siebie. – Jasne, możemy gdzieś się razem wybrać. Tylko zabiorę marynarkę – dodałam i odwróciłam się na pięcie, udając do biura.
Tam w ekspresowym tempie poprawiłam makijaż, rozczesałam włosy, zagarnęłam do torebki komórkę, kilka dokumentów, które mogłoby mi się przydać, gdyby ktoś nagle próbował się ze mną skontaktować, włożyłam marynarkę i spryskałam się perfumami. Przejrzałam się w lustrze i stwierdzając, że wyglądam całkiem w porządku, ruszyłam z powrotem do Billa z uśmiechem.
- Możemy iść. Mam jakąś godzinę – rzuciłam. Stwierdziłam, że tak będzie lepiej. Nie mogłam mu przecież pokazać, ile radości daje mi wyjście z nim na głupi lunch.
Zaproponował spacer. Całkiem w porządku.
- Pewnie zastanawiasz się, czego mogę od ciebie chcieć, prawda? – zapytał, wkładając na nos okulary. Zawsze elegancki. Wyglądał świetnie – porwane dżinsy, biała, dopasowana koszulka z dekoltem, który ukazywał tatuaż na piersi i cienka koszula w czarno-czerwoną kratę oraz sportowe buty.
- Nie ukrywam, że bardzo mnie to ciekawi. Zaskoczyłeś mnie. Zwykle rezerwujesz stolik telefonicznie. – Słońce raziło mnie w oczy, bo zapomniałam własnych okularów, ale miałam nadzieję, że nie widział mojej durnej miny.
- Nie chodzi mi o rezerwację. Po prostu… - zawahał się. – Chciałem cię trochę poznać.
Że co?! – krzyczał mój umysł.
- Och… - zdołałam wydusić. Chciałam coś jeszcze dodać, ale po ,,och” już nic nie dało się powiedzieć. Taką zabłysnęłam inteligencją.
- Długo pracujesz w Providence? – zapytał, czym uratował mnie od spalenia się ze wstydu. Rozmowa o pracy jest zawsze najlepszym rozwiązaniem.
- Rok. Wcześniej pracowałam w innej restauracji, ale zostałam przeniesiona, kiedy tutaj zwolniło się miejsce menadżera. Niezbyt długo, ale wystarczająco, aby nauczyć się czegoś nowego. Poprzednia restauracja, w której pracowałam była mniejsza i niezbyt popularna.
- Rzucili cię na głęboką wodę, przenosząc tutaj? – zapytał. Wyglądał na zaciekawionego. Nie myślałam nigdy, że rozmawiając z kimś o pracy mogę go zainteresować swoją osobą.
- Szczerze mówiąc to nie. Może na początku bałam się, że prowadzenie takiej dużej restauracji nie jest dla mnie, bo to zbyt duża odpowiedzialność, ale kiedy tu przyszłam i spotkałam się z wieloma osobami, które tu pracują i naprawdę chciały mi pomóc, poczułam, że jednak nie będzie tak trudno.
- Dlaczego zbyt duża odpowiedzialność?
- Providence to miejsce, w którym spotyka się mnóstwo biznesmanów, gwiazd i dziennikarzy. Wszystko zawsze musi być przygotowane w stu procentach, nie ma miejsca na błędy. Będąc menadżerem tego miejsca, bierzesz na swoją głowę to wszystko: jak ma wyglądać jedzenie, jak mają być podane dania na talerzu, jak wyglądają kelnerzy, sala… To wszystko jest na głowie jednej osoby. Mogę mieć zastępcę, zastępcę zastępcy czy nie wiadomo jeszcze kogo, ale to i tak wszystko pójdzie na mnie. Nie jest łatwe prowadzić taki lokal.
Bill milczał przez chwilę i szliśmy tak razem, nie odzywając się do siebie. Nie czułam przy nim skrępowania, które blokowałoby chęć rozmowy z nim. Jednak nadal był bardzo przystojnym mężczyzną i dbanie o to, żeby ciągle wyglądać dobrze, nie robić głupich min, nie mówić tego wszystkiego, co ślina na język przyniesie, żeby nie wypaść źle, sprawiało, że odrobinę się rozpraszałam.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że twoja praca może być aż tak ciężka – powiedział w końcu, patrząc na mnie zza okularów.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko, bo nie wiedziałam, co mogę odpowiedzieć.
Doszliśmy do celu: jakiejś małej knajpki, gdzie nie było zbyt dużo ludzi, a w środku panował przyjemny chłód i czuć było zapach smacznego jedzenia.
- Co chciałabyś zjeść? – zapytał mnie Bill, kiedy usiedliśmy i dostaliśmy karty. Przejrzałam całe menu i byłam zdziwiona, że mężczyzna wybrał miejsce, gdzie nie było zbyt dużo dań wegetariańskich.
- Może… Philadelfia Steak Sandwich. Brzmi nieźle – odpowiedziałam. – A ty? Nie masz zbyt dużego wyboru – zawahałam się.
- Poradzę sobie, nie martw się – uśmiechnął się do mnie. Zdjął okulary i mogłam zobaczyć jego brązowe oczy, które wydawały się trochę smutne. – Wezmę makaron. Pappardele pesto.
Kelner przyjął od nas zamówienie, podał nam napoje i mieliśmy trochę czasu na rozmowę. Czułam się trochę skrępowana. Bill patrzył na mnie, na moją twarz i oczy… Obserwował.
- Nad czym się tak zastanawiasz? – zapytałam, kiedy już nie mogłam wytrzymać pod jego ciekawskim spojrzeniem.
- Lubisz swoją pracę? – Już mnie powoli irytowała rozmowa na ten temat, ale nie wiedziałam, o co mogłabym go zapytać. Chciałam znać odpowiedzi na wiele pytań, lecz nie chciałam być ani ciekawska, ani poruszyć kwestii, która by go nie zainteresowała w takim stopniu, co mnie. 
- Tak – odpowiedziałam i zdecydowałam się na zmianę tematu. Co mi szkodzi! – Masz smutne oczy – palnęłam. No tak… trzeba było zostać przy pracy…
- Naprawdę? – zdziwił się. Od razu odwrócił wzrok, więc bałam się, że coś powiedziałam nie tak.
- Owszem – zdecydowałam się ciągnąć dalej. Nie dość, że byłam ciekawska, to nigdy nie umiałam się powstrzymać, żeby nie poruszyć czegoś, co wcześniej zwróciło moją uwagę. – Są smutne.
- Chcesz wiedzieć dlaczego? – zapytał, co mnie bardzo zdziwiło.
- Chciałabym, ale jeżeli nie chcesz o tym mówić, możemy porozmawiać o czymś innym. Nie znamy się zbyt dobrze, więc zrozumiem.
- Czuję się samotny. Bardzo. Mam przyjaciół, mam brata, którego kocham nad życie, ale jestem sam. I to mnie zaczyna dobijać.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie byłam przygotowana na taką szczerość, ale ucieszyłam się, że jednak tę szczerość mi okazał.
- Rozumiem co czujesz – odpowiedziałam, uśmiechając się smutno i nie drążyłam tematu. Nawet nie miałam na to szansy, ponieważ kelner przyniósł nam jedzenie. Na początku trochę krępowałam się jedząc przy Billu kanapkę z polędwicą wołową, ale on tylko powiedział, że mu to nie przeszkadza, więc moje skrępowanie odsunęłam na dalszy plan.