piątek, 20 stycznia 2017

Trzydzieści jeden prawd. [EPILOG]


Zapewne jesteście ciekawi, co było dalej, po trzydziestym pierwszym liście. Oto odpowiedź. I to już naprawdę koniec tej historii. To było coś niesamowitego.

Godzina 20:35, restauracja DownTown w Los Angeles. Zapadł już zmierzch, a w lokalu mnóstwo osób zajmuje stoliki. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Każdy ma obok siebie ukochaną osobę, znajomego, rodzinę. Tylko jeden stolik zajmuje mężczyzna. Wygląda na zdenerwowanego. Jest sam, ale chyba na kogoś czeka. Siedzi tutaj już bardzo długo, bo od 10:00 rano, od otwarcia restauracji. Kelner podchodził już do niego kilkanaście razy, ale on wciąż odmawiał zjedzenia czegokolwiek. Wiedział dobrze, że ten mężczyzna zapłacił bardzo dużo pieniędzy na zarezerwowanie tego stolika na cały dzień i nie miał o czym dyskutować, tylko ten typ był bardzo podejrzany. Nic nie zjadł, prócz małej przystawki i cały czas pił wodę gazowaną z lodem i cytryną. W tym momencie już nie wytrzymał i musiał podejść do niego, aby zadać pytanie, które cisnęło mu się na usta już bardzo długi czas.
- Pan czeka na jakąś kobietę, prawda? – zapytał, kiedy podszedł do stolika. Mężczyzna spojrzał na niego smutno i pokiwał głową, wciąż wpatrując się w drzwi wejściowe. – Jest chociaż jakaś szansa, że ona przyjdzie? Że nie siedzi pan tutaj niepotrzebnie? – kontynuował niecierpliwie.
- Nadzieja jest zawsze, ale czy ona przyjdzie… - zawahał się. – Tego nie wiem. Ona jest nieobliczalna. Myślę, że jeśli chociaż ma małe pojęcie, ile zapłaciłem za rezerwację tego stolika, jest zdolna przyjść albo w ostatniej chwili, albo w ogóle – odpowiedział mężczyzna i dalej wpatrywał się w drzwi.
Kelner chciał jeszcze porozmawiać z tajemniczym człowiekiem, ale nic więcej nie udało mu się z niego wyciągnąć. Na początku wyśmiał go w duchu, bo pomyślał, że jest głupi: wydaje tyle pieniędzy, a laska, na którą czeka ma go głęboko w poważaniu. Jednak później doszedł do wniosku, że to on ją skrzywdził, a ona waha się, czy mu wybaczyć. Facet wyglądał na zestresowanego, ale i pełnego nadziei na to, że jego kobieta przyjdzie. Musiał więc zrobić coś trudnego do wybaczenia, ale jednocześnie bardzo tego żałować. Teraz zastanawiał się, co takiego wydarzyło się w życiu tych ludzi.
Natomiast mężczyzna nadal siedział w tym samym miejscu i nadal patrzył w drzwi wejściowe z ogromną nadzieją. Kobieta, którą tutaj zaprosił naprawdę była zdolna do wszystkiego. Siedział tutaj od dziesiątej rano i nadal czekał, ponieważ zdawał sobie sprawę, że ona może grać mu na nerwach. Głównie przez to, że on zrobił jej podobne świństwo, bo nagle zniknął z jej życia na ponad miesiąc. Obstawiał na początku, że przyjdzie od razu, że może się za nim stęskniła, że będzie chciała jak najszybciej się z nim zobaczyć. Jednak teraz wiedział, miał pewność, że ona poczeka do samego końca. Bo jest na niego bardzo… zdenerwowana. 
Spojrzał na zegarek, 21:35. Miała coraz mniej czasu, a on coraz bardziej wątpił w to, że ona w ogóle przyjdzie. Specjalnie na tę okazję chciał wyglądać jak najlepiej. I tak, jak ona najbardziej lubiła. Brodę przystrzygł jedynie, bo wiedział, że ona ją lubiła, włosy zaczesał do tyłu, a na siebie włożył dżinsy i koszulę w niebieską kratę. Uwielbiała ją kiedyś. Ale czy teraz też? Miał nadzieję, że dzisiaj się tego dowie, bo za długo już jej nie było w jego życiu. 
Nagle jego oczy ujrzały to, na co czekał od ponad miesiąca. Stanęła w drzwiach i zobaczyła go od razu. Wzrok miała gniewny, pełen pogardy dla niego i aż skulił się w sobie, bo aż kipiała wściekłością i nienawiścią. Była godzina dwudziesta druga, kiedy zdał sobie sprawę, że ona go nienawidzi. 
Kelner podszedł do niej, a ona powiedziała mu coś, że oboje spojrzeli w jego kierunku. Mężczyzna doprowadził ją do jego stolika, a trwało to chyba wieczność. Kroczyła dumnie i wyniośle, jednak nie mógł nie spojrzeć na to, jak wygląda. A wyglądała nieziemsko, seksownie. Jak zawsze oniemiał. Miała na sobie wysokie jasnoniebieskie szpilki, jakby dopasowane do jego koszuli, jasne dżinsy z dziurami, które zawsze uwielbiała, a on uwielbiał widzieć ją w takich spodniach, bo wyglądała zadziornie, seksownie, tak jak zawsze lubił. Miała też obcisłą, białą bokserkę, która uwydatniała jej duże piersi. Wiedziała, że on będzie zazdrosny o każdego, kto na nią spojrzy, bo jeszcze założyła szarą bluzę zapinaną na guziki. Szukała jej chyba w każdym sklepie w Los Angeles. Szukała razem z nim. Pamiętał ten dzień jak dzisiaj, bo widział wielką radość w jej oczach, kiedy ją w końcu znalazła. Śmiał się z tego wtedy, bo nie rozumiał, jak kobieta może być zaangażowana w poszukiwania jakiegokolwiek ubrania, jednak później dotarło do niego, że chciała wyglądać ładnie. Bo miała niskie poczucie własnej wartości i nie uważała się za piękność. Ale dla niego była śliczna. Tak jak wtedy, kiedy właśnie tak się ubrała na urodziny jego kumpla, na które poszli razem do klubu. Tak samo jak teraz był o nią zazdrosny, bo wyglądała w tym stroju niesamowicie. Teraz też wszyscy faceci w restauracji patrzyli na nią jak na kawał mięsa. Aż się zagotował z zazdrości. Makijaż miała delikatny, bo zrobiła tylko kreski na powiekach i pomalowała rzęsy czarnym tuszem oraz nałożyła podkład. W uszach miała kolczyki przypominające czarne tunele, a włosy rozpuściła i wyprostowała. Wyglądała tak pięknie jak ponad miesiąc temu. Nawet bardziej niż pięknie… Nieziemsko. Jak nie z tego świata. Tylko coś mu nie pasowało… Nie wiedział jednak co. 
Kelner w końcu podszedł z nią do stolika. O coś zapytał, a ona mu odpowiedziała coś, czego nie usłyszał, a kelner odszedł od ich stolika. A oni stali i patrzyli na siebie. Prosto w oczy. On ujrzał nienawiść. Ona rozpacz i poczucie winy.
- Cassandro? – usłyszał swój szept. 
- Will – odpowiedziała poważnie. Już nie mówiła do niego jego pełnym imieniem, co tak uwielbiał, a ona bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę. 
- Proszę, usiądź – wskazał jej krzesło naprzeciwko i chciał je odsunąć, ale odprawiła go krótkim ,,nie” i zajęła miejsce. – Chciałabyś coś zjeść albo czegoś się napić? – zapytał.
- Nie mam zbyt dużo czasu. Nawet nie chcę tutaj z tobą długo rozmawiać. Przyszłam tylko po to, żeby usłyszeć od ciebie to, co masz do powiedzenia. Chyba przez wzgląd na to, co nas wcześniej łączyło. Mam jeszcze do ciebie szacunek, chociaż chyba niepotrzebnie. – Powiedziała to tak, jakby już naprawdę go przekreśliła. Domyślał się, że taka właśnie będzie jej reakcja, tylko… chyba miał nadzieję, że może jednak ona będzie szczęśliwa, że w końcu się zobaczyli.
- Dawno cię nie widziałem – powiedział, lekko się uśmiechając. 
- Trzydzieści dziewięć dni – poprawiła go.
- Liczyłaś?
- Will, po prostu powiedz, czego jeszcze ode mnie chcesz, a nie grasz w jakieś swoje głupie gierki! – syknęła. – Znikasz z mojego życia tak nagle, że martwię się czy nikt cię nie porwał, próbuję cię szukać, pytam twojej siostry, co z tobą jest, a po miesiącu ona mi mówi, że jesteś w szpitalu, bo bardzo poważnie zachorowałeś. Dzwonię do ciebie, piszę wiadomości, ale nie mam od ciebie żadnego odzewu, po czym dostaję od ciebie list, w którym piszesz mi, że umierałeś, ale nagle jesteś zdrowy i chcesz się ze mną spotkać, a potem dowiaduję się, że mnie kochasz! Co to za gówno?! – ostatnie zdanie powiedziała tak głośno, że kilka stolików obejrzało się w ich stronę. On tylko lekko się uśmiechnął i popatrzył jej w oczy.
- Ja też w to nie wierzę. Jest mi tak bardzo przykro, że musiałaś tak strasznie cierpieć, ale ja też cierpiałem. Teraz też boli mnie serce, kiedy patrzę w twoje oczy i widzę tę wściekłość i nienawiść. Gdybym wiedział od początku, że nie umrę, na pewno nie zniknąłbym z twojego życia, uwierz mi! – Teraz ją błagał, choć obiecał sobie, że nigdy w życiu nie będzie błagał żadnej kobiety. O nic. 
- Nie nienawidzę cię, Will – powiedziała, nie patrząc na niego. Teraz patrzyła w bok, bo nie chciała, aby widział jak szklą jej się oczy. On to wiedział, ale ona nadal myślała, że on nic nie zauważy. – Dobrze wiesz, że ja nie nienawidzę ludzi. 
- Ale mnie masz prawo, bo bardzo cię skrzywdziłem. Jednak wszystko, co przeczytałaś w moim liście jest szczerą prawdą. Każde słowo pisałem z myślą o tym, co nas łączyło i o tym, co w tej chwili do ciebie czuję. Kocham cię, Cassandro i mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi, że cię zostawiłem. – Spojrzała na niego ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. – Nie myślałaś, że kiedykolwiek ci to powiem, prawda? – uśmiechnął się, kiedy pokręciła głową. – Otóż, tak. Kocham cię odkąd pamiętam. 
- Jak zwykle próbujesz zmieniać temat, Will. Zawsze to robiłeś. Kiedy byłam na ciebie wściekła, zawsze zaczynałeś rozmowę o czymś innym, żeby odwrócić moją uwagę, ale nie teraz. W tym momencie mam gdzieś czy mnie kochasz, nienawidzisz, czy może chcesz oddać za mnie życie. Mam to teraz w dupie! – syknęła. Nic jej teraz nie powstrzymywało, aby dać upust emocjom, wiedział to. Czekał tylko na grad słów, który w tym momencie na niego spadał. – Wracałam szczęśliwa z Europy, mając nadzieję, że pójdziemy razem do kina! Czekałam na ten dzień jak jakaś głupia, zakochana nastolatka! Myślałam, że pójdziemy na komedię, bo lubimy się razem śmiać, a potem na zakupy, bo na weekend do klubu zaprosiła nas moja koleżanka, która wyprawiała tam urodziny! Chciałam kupić ci białą koszulę, w której wyglądałbyś naprawdę dobrze! Chciałam iść z tobą na lody albo na gofry, które ty uwielbiasz, a ja jem tylko z cukrem pudrem! Chciałam zrobić z tobą to wszystko w ten dzień, kiedy wrócę z Europy! A co zastałam?! – szepnęła na końcu już ze łzami w oczach. – Powiedz mi, do jasnej cholery, co było tego dnia, kiedy wróciłam?! 
Milczał, bo nie umiał znaleźć słów, którymi mógłby wyrazić, co właśnie teraz czuje. Teraz, kiedy ona już nie hamowała swoich łez. Płynęły strumieniami po jej policzkach, rozmazując makijaż, pod którym chciała się ukryć.
- Milczysz, tak?! – podniosła głos, ale za chwilę go ściszyła, kiedy po raz kolejny kilka stolików się na nich obejrzało. – Powiem ci, Will, co wtedy zastałam. Nic. Pustkę. Nie było ani ciebie, ani komedii w kinie, ani białej koszuli, ani gofrów. Nie było nic. Miałeś kiedyś tak, że nie miałeś nic? Ja tak. Tego dnia, kiedy odkryłam, że zniknąłeś z mojego życia, nie odbierasz telefonów i nie odpisujesz na wiadomości. Czułam wtedy, że straciłam wszystko. I teraz przychodzisz, po tak długim czasie, i pieprzysz mi o jakiejś miłości?! Niby co ja mam ci powiedzieć?! 
- Cassandro, proszę, nie płacz. Przecież wiesz, że nie lubię kiedy płaczesz – zdołał tylko powiedzieć.
- W dupie to mam! – krzyknęła, wstała z krzesła i wyszła z restauracji. 
Siedział jeszcze długi czas w DownTown, popijając białego Raywooda. Do zamknięcia, czyli do 23:00. Nikogo z gości już nie było, kucharze też już się zawinęli, a z obsługi został tylko jeden kelner. Ten, który rozmawiał z nim na początku. 
- Chyba czas wyjść do domu, nie sądzi pan? – podszedł do jego stolika przebrany w prywatne ubranie. 
- Nie mam po co tam wracać – odpowiedział. – Niby wygrałem z życiem, bo pokonałem chorobę, ale przegrałem z miłością. Chyba zapomniałem, że nie można mieć wszystkiego. 
- Myli się pan. Można. Ja też w pewnym momencie straciłem wszystko, ale przyszedł moment, że wziąłem się w garść i odzyskałem to, czego już nie miałem. Z panem też tak będzie, tylko nie może się pan poddawać, bo nie warto. Mówi pan, że wygrał z życiem, ale pokonała pana miłość. To teraz trzeba stanąć do walki z miłością po raz kolejny, żeby i ją zwyciężyć. Nie może się pan poddać. 
- Już to zrobiłem – mruknął zrezygnowany.
- Niech pan posłucha. – Kelner zajął miejsce naprzeciwko niego tam, gdzie wcześniej siedziała Cassandra. – Widziałem tę dziewczynę pod restauracją godzinę przed tym, zanim weszła. Była niezdecydowana czy wejść, czy dać spokój. Ale w końcu weszła. Widziałem jak płakała przy tym stoliku i godzinę później, kiedy siedziała na zewnątrz na ławce i nadal płakała. Widziałem, jak wsiadała do taksówki i odjeżdżała, patrząc w tę stronę, bo czekała, aż pan za nią wyjdzie. Nie zrobił pan tego. A ona czekała. To chyba znak, że coś jednak w niej siedzi i czegoś panu nie powiedziała, prawda? Nie może więc pan się poddać. Tamta dziewczyna jest uparta, może ma pana w dupie, jak to powiedziała, ale po jej zachowaniu jednak widać, że coś jeszcze do pana czuje. I musi pan o to zawalczyć. Chyba, że przyszedł pan tutaj, żeby powiedzieć jej, że z nią zrywa. To w takim razie proszę zapomnieć o tym, że w ogóle cokolwiek panu mówiłem.
William patrzył na kelnera w wielkim szoku. Analizował wszystko po kolei, co facet mu powiedział i powoli docierał do niego sens jego słów. Że może jednak Cassandra nie skreśliła go do końca ze swojego życia, może jednak coś do niego czuje i może uda mu się to naprawić. Tylko musi teraz zaczekać aż ona ochłonie i po raz kolejny spróbować do niej dotrzeć. Dokończył więc butelkę wina i wybiegł z restauracji. Zawołał taksówkę, ale nie umiał podać adresu kierowcy. Nie wiedział czy ma jechać do siebie, czy do niej. Ona wyrzuciłaby go z domu, a u siebie czułby się obco, a samotność by go przytłoczyła. Lecz kiedy taksówkarz po raz kolejny zapytał, dokąd ma się udać, automatycznie wypowiedział adres i próbował nie martwić się już niczym.
- Jesteśmy na miejscu, proszę pana – usłyszał od kierowcy taksówki i dopiero w tej samej chwili ocknął się z zamyślenia. Nie zorientował się, kiedy dotarli pod wyznaczony adres. Podziękował i zapłacił mężczyźnie, po czym wysiadł z samochodu zatrzaskując za sobą drzwi. Odwrócił się w stronę bloku, pod którym stał i dopiero teraz uświadomił sobie, że podał kierowcy nie swój adres. Stał teraz pod budynkiem, w którym mieszkanie wynajmowała Cassandra. 
Przetarł czoło i nie wiedząc, co ma zrobić, usiadł na chodniku i zaczął się zastanawiać, co ma teraz zrobić. Zapukać do jej drzwi i po raz kolejny poprosić o rozmowę czy wrócić do domu, gdzie i tak by nie zasnął, bo zastanawiałby się, co ona teraz robi, czy myśli o nim i czy mu wybaczy to, co jej zrobił? Kelner powiedział mu, żeby zawalczył o tę miłość. Ale dlaczego miałby słuchać jakiegoś obcego faceta? Przecież on nic nie wiedział ani o nim, ani tym bardziej o Cassandrze, o miłości jego życia! Dlaczego miałby go posłuchać? Może on jednak miał rację? Spojrzał na zegarek: 0:40… Może ona teraz spała? Może mu nie otworzy? Jeśli go odrzuci, będzie miał szansę wrócić tutaj następnego dnia, nie plując sobie w brodę, że tego nie zrobił. Czyli może jednak warto było tu przyjechać? Może uda mu się z nią jeszcze raz porozmawiać? Ale o czym? Tym będzie się przejmować później, bo w tej chwili był gotowy podjąć kolejną próbę wyjaśnienia Cassandrze wszystko to, czego nie wyjaśnił w restauracji kilka godzin temu.
Wprowadził kod otwierający drzwi i zdziwił się, kiedy okazało się, że był poprawny. W jego sercu zrodziła się nadzieja, że nie zmieniła kodu właśnie z powodu tego, że on jeszcze kiedyś będzie chciał ją odwiedzić. Wszedł na trzecie piętro i stanął pod drzwiami z numerem trzydzieści pięć. Zawahał się. Nie wiedział czy zapukać, czy jednak dać sobie spokój, ale odrzucił te myśli tak szybko, jak się pojawiły. Nie po to tutaj przyjeżdżał, żeby teraz odejść, nie podejmując żadnej próby.
Zapukał trzy razy i czekał. Potem znowu trzy razy i nadal nic się nie wydarzyło. Stracił nadzieję, że ona w ogóle wróciła do domu, ale znowu podniósł dłoń i zapukał. Wciąż nic. Usiadł więc pod drzwiami i głośno wypuścił powietrze z ust. I co teraz? Stracił kolejną szansę na porozumienie. Nienawidził się za to, że do tego doprowadził.
- Jakim dupkiem jesteś, Will! – zganił sam siebie głośno, po czym w myślach dodał: - Straciłeś najważniejszą osobę w swoim życiu! Już lepsza byłaby dla ciebie śmierć!
Kiedy stracił ostatnią nadzieję na to, że Cassandra może jednak jakimś cudem otworzy mu drzwi, wstał z podłogi i spojrzał po raz ostatni na numerek na drzwiach, a chwilę później schodził po schodach. 
- Poczekaj – usłyszał, a naraz jego serce zalała fala gorąca tak, że musiał poczekać, nim go spali. – Wejdź. Jest pierwsza w nocy, nie będziesz wracał o tej godzinie do domu. 
- Boże, Cassandro! – szepnął, kiedy ją zobaczył. Tyle nadziei nagromadziło się w tej chwili w jego sercu, że nie był w stanie się ruszyć. Jednak kiedy ona zniknęła za drzwiami, zostawiając je otwarte, aby mógł wejść, ocknął się, że to jest jego szansa. Jego jedyna szansa na to, aby coś naprawić. 
Nic się nie zmieniło w jej mieszkaniu. Ten sam przedpokój, w którym nadal wisiała jego skórzana kurtka. Ta sama kuchnia pomalowana na jasne kolory i jego kubek, który stał przy kuchence mikrofalowej. Ten sam duży pokój z telewizorem i ich wspólne zdjęcie, które stało w ramce na komodzie. Ta sama sypialnia z fioletowymi ścianami i dużym łóżkiem oraz jego koszulka na fotelu. Nic się nie zmieniło w jej mieszkaniu. Oprócz niej. Ona bardzo się zmieniła. Już nie stała przytulona do niego, jak to miała w zwyczaju. Już nie robiła mu herbaty i kanapek od razu na wejście. Już nie uśmiechała się do niego uroczo, kiedy włączał radio i czekał aż zacznie kręcić biodrami w rytm muzyki. Ona się bardzo zmieniła. 
Poszedł za nią do sypialni i stał w drzwiach patrząc na nią. Bladą, z podkrążonymi oczami. Wiedział, że płakała, chociaż ona próbowała to ukryć. Stała tak i patrzyła na niego ubrana w obcisłą koszulkę i luźne spodnie od piżamy. I tak była piękna. Taka bezbronna i wściekła. Nie mógł ukryć tego, jak bardzo mu się w tej chwili podobała, ale też nie mógł zrobić nic więcej. Mógł tylko patrzeć na to, co robi. A ona stała i patrzyła. 
- Przepraszam – powiedział. – Tak bardzo cię przepraszam, Cassandro.
- W dupie mam ciebie i twoje przeprosiny, Will – łkała. – Wracasz tutaj po takim czasie i myślisz, że wszystko będzie super? Myślisz, że wybaczę ci to, że mnie zostawiłeś? Mogłam sobie ułożyć życie bez ciebie! Mogłam nie nawiązywać z tobą znajomości na Malediwach, mogłam nie dawać ci żadnych nadziei na to, że między nami może być chociażby przyjaźń. Mogłam mieć cię gdzieś już na początku! Ale nie! Bo ty byłeś taki wspaniały, zaufałam ci i myślałam, że chociaż ty mnie nie skrzywdził! Boże! Jaka byłam głupia! Dlaczego dałam ci szansę! Kurwa! Dlaczego?! – płakała i krzyczała, a jej głos stawał się coraz bardziej ochrypły. Była wściekła i miotała się po sypialni. Rozumiał ją doskonale, ale nie wiedział, co ma zrobić. Była taka bezbronna. – Wiesz jak się teraz czuję?! – wrzasnęła. – WIESZ?! 
Był pewien, że obudziła sąsiadów, ale nie mógł dłużej patrzeć na jej cierpienie. Łamało mu się serce z każdym wypowiedzianym przez nią słowem. Dobrze wiedział, że ona teraz żałuje, że go poznała i bolało go to, bo w głębi serca nie tego oczekiwał. Jednak miał świadomość, że trudno będzie to wszystko odbudować. Zawiódł ją. Tak jak większość ludzi, z którymi miała do czynienia. A on to wiedział. Mimo wszystko, mimo tego, że wiedział: on także ją zawiódł. 
Podszedł do niej i wziął ją w ramiona. Broniła się, biła małymi pięściami w jego pierś, drapała ramiona i szyję, próbowała kopać, ale on nie zwracał na to uwagi. Chciał, żeby go krzywdziła, bo wiedział, że tego potrzebuje. Musiał czekać aż się uspokoi.
- Wiem, kochana, wiem co teraz czujesz – szeptał.
- Gówno wiesz! Gówno wiesz, Will! – krzyczała ochrypłym głosem. – Nie masz zielonego pojęcia, co czuję! Myślisz, że możesz sobie tak wracać?! Zostaw mnie!!! 
- Nigdy więcej cię nie opuszczę – szeptał dalej.
- Mam cię w dupie! Spieprzaj z mojego życia raz na zawsze! – chrypiała pomiędzy coraz słabszymi uderzeniami w pierś.
- Nie myślisz tak. Wcale tak nie myślisz. Potrzebujesz mnie tak samo, jak ja ciebie. Kocham cię i już nigdy cię nie zostawię. Wiem, że nie chcesz mnie znać, ale mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz, bo nie widzę swojego życia, w którym nie ma ciebie. Jesteś wszystkim tym, co mam i nie ma nikogo, kogo darzyłbym takim uczuciem jak darzę ciebie. Proszę, pozwól mi naprawić to, co spieprzyłem.
Rozpłakała się na dobre i przestała miotać, więc puścił ją i przytulił, ale ona szybko się wyrwała. Pozwolił jej usiąść na łóżku i schować twarz w dłoniach. Poczekał aż się uspokoi, ale usiadł przed nią na podłodze i położył swoją głowę na jej kolanach. Siedzieli tak dłuższy czas, a gdy ona się uspokoiła, podniósł wzrok, a jego serce znowu zalała fala gorąca.
- Możesz zostać na noc, w łazience masz swój ręcznik, tu jest twoja koszulka do spania. Możesz się położyć tutaj albo na kanapie. Ja teraz idę się wykąpać i kładę spać – powiedziała ochryple i bez emocji. 

Ona leżała na boku i cicho łkała w poduszkę, a on leżał obok niej również na boku. Nie chciał spędzić tej nocy na kanapie i chyba miał małą nadzieję na to, że ona może jednak potrzebuje jego bliskości. Tak samo jak on potrzebował jej.

Nawet nie pamiętał, kiedy usnął, ale musiało to się zdarzyć dość szybko. Rano obudził się z suchym gardłem i ciężarem na piersi. Otworzył oczy i ujrzał brązowe włosy i poczuł ciepło dłoni na szyi. Jego serce zaczęło mocniej bić, kiedy dotarło do niego, że właśnie przytula się do niego miłość jego życia. Nie chciał, aby ta chwila kiedykolwiek się skończyła. Chciał trwać tak do końca życia albo dłużej. Nagle ona się poruszyła i ścisnęła go za brzeg koszulki. Sama chyba też była w szoku, bo poderwała głowę i spojrzała na niego zupełnie rozbudzona. Nie wiedział, jak zareagować, więc tylko patrzył w jej oczy. Były zapuchnięte od płaczu, ale ona nadal była piękna. 
- Cześć, Cassie – powiedział w końcu. – Dawno cię nie widziałem. Kocham cię.
Ona tylko przytuliła się do niego najmocniej jak potrafiła, zaciskając drobne dłonie na koszulce. 
- Chciałabym cię nienawidzić – usłyszał jej ochrypły głos. – To byłoby łatwiejsze od tego, co zmusza mnie, abym ci wybaczyła.
Przytulił ją równie mocno, bo wiedział, że to znaczy, że jest nadzieja. Że może będzie dobrze, że może istnieje szansa na wybaczenie. 
- A może być między nami tak jak wcześniej? – zapytał, kiedy siedzieli w kuchni i pili herbatę, każde ze swojego kubka.
- Na tę chwilę mogę ci powiedzieć, że chciałabym, aby tak było. Jednak nie obiecuję ci, że szybko to nastąpi. Nie było cię bardzo długo, nie wiedziałam, co się z tobą dzieje, dopóki nie dała mi znać twoja siostra. Nie nienawidzę cię, bo nie umiem. Ale bardzo mnie zraniłeś. Tylko… brakowało mi cię tak bardzo, że chyba chciałabym, aby było tak, jak wcześniej. Myślę, że jest na to szansa. 
Wstał. Nie wiedział, dlaczego, ale podszedł do niej i wziął w ramiona.
- Przepraszam. Nigdy więcej tego nie zrobię, obiecuję ci to – powiedział.
- Wierzę ci. Ale jeśli nie dotrzymasz słowa, możesz być pewien, że nie będę cię chciała znać. Zniszczyłeś mnie swoją nieobecnością i teraz musisz mnie odbudować, bo ja nie mam na to siły. Jeśli mnie odbudujesz i zostawisz, nie chcę cię znać. Ale jeśli spełnisz obietnicę, będę twoja na zawsze – odpowiedziała mu, patrząc prosto w oczy, a on nie miał wątpliwości, że jej słowa płynęły proso z serca. 

1 komentarz:

  1. I nadszedł koniec. Nie spodziewałam się aż tak pięknego zakończenia. Trzymało w niepewności, jednak wszystko dobrze się potoczyło. Cudownie to opisałaś!! Czułam się wręcz jakby to było moje wspomnienie lub jakbym oglądała film na żywo.
    Zrozumiała była złość Cassandry, mimo to nie wiem dlaczego, ale czułam się bardziej po stronie Williama. W życiu realnym pewnie bym była nieustępliwa jak ona..
    Jestem dumna z Ciebie i Twojej wytrwałości w pisaniu tego opowiadania. Przede wszystkim dlatego, że jest on wyjątkowym Twoim wytworem, Twoim dziełem. Gratuluję <3

    /Little

    OdpowiedzUsuń