sobota, 20 września 2014

Trzydzieści jeden prawd. [8/31]

Ukochana,
ten list będzie dla mnie wyjątkowy, ponieważ będzie o Tobie. Tylko o Tobie. I Twoim uśmiechu, który uwielbiałem, gdy patrzyłem na Ciebie. Na Twoją twarz, śmiejące się oczy, w których widziałem małe iskierki radości, kiedy się uśmiechałaś. Uwielbiałem Twój uśmiech i o tym właśnie chcę Ci w tym liście opowiedzieć.
Pamiętasz jak od ostatniego spotkania na plaży, widywaliśmy się codziennie, a wtedy Ty opowiadałaś mi o sobie, a ja przedstawiałem Ci siebie?
Czasem mówiłem coś zabawnego, co Cię rozbawiło i wtedy widziałem Cię najpiękniejszą. Śmiałaś się głośno, a Twoje oczy razem z Tobą. Z Tobą śmiał się cały świat dookoła nas, a ja nie mogłem oderwać od Ciebie wzroku. 
Śmiałaś się tak, jakbym był najzabawniejszym komikiem na świecie, który opowiada najśmieszniejsze żarty specjalnie dla Ciebie. Czy mi to w jakiś sposób przeszkadzało? Że tak się śmiałaś jakby mnie obok Ciebie w ogóle nie było, że zachowywałaś się tak jakbyś szła obok swojej najlepszej przyjaciółki, którą znasz od najmłodszych lat, a nie u boku obcego mężczyzny, którego dopiero poznajesz?
Absolutnie. W żadnym wypadku. Nigdy mi to nie przeszkadzało. Nawet przeciwnie - cieszyłem się, że zachowujesz się przy mnie tak swobodnie, jakbyśmy znali się od lat. 
I to mi wiele ułatwiało, ponieważ dzięki Tobie, z Twoją pomocą, mogłem utorować sobie drogę wprost do Twojego serca i duszy. 
Było naprawdę ciężko, gdyż mimo wszystko byłaś bardzo niedostępna i zamknięta w sobie. Mimo, iż śmiałaś się ze mną, do mnie i ze mnie, nie potrafiłem nigdy stwierdzić do końca, co tak naprawdę do mnie wtedy czułaś, kiedy z uśmiechem na twarzy ocierałaś łzy, które wywołał śmiech. Byłaś jednocześnie tajemnicza i otwarta.
Nie mówiłaś mi nic o sobie tak sama z siebie, zawsze musiałem Cię pytać, a Ty wtedy mówiłaś mi wszystko. To było naprawdę skomplikowane i już wiedziałem, że nie jesteś taką samą dziewczyną, jak inne, z którymi wcześniej łączyły mnie więzy przyjaźni czy swego rodzaju koleżeństwa.
One nie miały nic przeciwko temu, żebym wypytywał je o wszystko; czy to dotyczyło przeszłości, przyszłości, czy teraźniejszości. Opowiadać mogłyby całymi godzinami, gdybym tylko zechciał ich wysłuchać. 
Potem mówiły, że rzadko im się zdarza wyżalić takiemu słuchaczowi jak ja i były mi za to wdzięczne. A ja nic nie mówiłem, bo tak naprawdę pytałem z grzeczności i słuchałem też z grzeczności.
A potem zjawiłaś się Ty i wszystko się zmieniło.
Zapragnąłem wiedzieć na Twój temat wszystko, żeby tylko móc słuchać jak opowiadasz, słuchać Twojego głosu...
Pochłaniałem każde zdanie, które wypowiadałaś, każdą odpowiedź na pytanie, które Ci zadałem i cieszyłem się, że chcesz mi w ten sposób pozwolić siebie poznać. 
I tym sposobem właśnie tworzyłem sobie do Ciebie drogę.
Torowałem ją powoli, chociaż chciałem to zrobić jak najszybciej, oby tylko poznać Cię całą. 
Pozwalałaś mi na to i wydaje mi się teraz, kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, że zdawałaś sobie sprawę z tego, jak bardzo mi zależy na tym, żeby Cię poznać.
Mam rację?
Widziałem czasem Twój wzrok, który padał na mnie podczas gdy milczeliśmy, siedząc koło siebie na plaży i ta cisza, która między nami zapadła, wcale nie była krępująca.
Wręcz oczyszczająca.
Patrzyliśmy wówczas na zachodzące słońce. A przynajmniej ja patrzyłem, a Ty wtedy miałaś wzrok skupiony na mnie.
,,Dlaczego mi się tak przyglądasz?", zapytałem któregoś razu. Nie odwróciłaś wtedy wzroku, tylko wciąż na mnie patrzyłaś.
,,Zastanawiam się", odpowiedziałaś tylko, intrygując mnie jeszcze bardziej.
Posłałem Ci pytające spojrzenie, ale nie zwróciłaś na to uwagi. Odwróciłem więc głowę, znowu wpatrując się w ocean i odezwałem się: ,,Nad czym? Powiesz mi?".
Zawsze musiałem prosić, żebyś mi coś powiedziała. Stało się to takim cudownym rytuałem...
,,Nad tym, dlaczego ciągle o tobie myślę, kiedy zostaję sama, a ty wracasz już do sobie. Nad tym, dlaczego ciągle wracam do ciebie każdego dnia, nie mogąc sobie wyobrazić, że nie spędzę go bez ciebie. I nad tym, czy ty też czujesz coś takiego".
Zdębiałem. Nie miałem pojęcia, co też mógłbym odpowiedzieć na takie wyznanie, które zaskoczyło mnie niesamowicie. Zawsze byłaś ze mną szczera, co zdążyłem zauważyć, ale tez ciągle potrafiłaś mnie zaskoczyć. Dlatego właśnie nie mogłem zepsuć tamtej chwili.
W głębi serca poczułem, że nie należy teraz odpowiadać na Twoje ukryte pytanie: czy czuję do Ciebie to samo, co Ty do mnie? Nie, nie mogłem tego zniszczyć.
To była taka... niepewność, która zapewniała nam każdy kolejny dzień razem.
Pamiętam, że wtedy pragnąłem powiedzieć Ci: TAK! Ja też mam tak samo! 
Ale nie powiedziałem. Musiałem zachować i pielęgnować tę niepewność.
,,I do jakich wniosków doszłaś?", zapytałem tylko, mając nadzieję, że nie usłyszałaś drżenia w moim głosie.
,,Tego ci na razie nie powiem".
Uśmiechnąłem się wtedy do siebie. Byłem najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem.
Jeszcze bardziej szczęśliwy byłem, kiedy położyłaś głowę na moim ramieniu i razem tak oglądaliśmy zachód słońca, który już dawno zamienił się w wieczór.
Stworzyłem wtedy kawałek tej drogi, którą zamierzałem zamienić w ścieżkę do Twojej duszy i serca. Miałem zamiar zrobić to najdoskonalej jak potrafiłem.
I miałem wtedy marzenie.
O tej drodze.
I kiedy tak siedzieliśmy razem, wyobrażałem sobie, że już ją stworzyłem. I tę drogę chciałem wówczas przemierzać codziennie i znać ją na pamięć.
Teraz ponownie zjawiam się na początku tej trasy, by przejść po raz kolejny tę samą drogę, którą znam na pamięć i którą zapamiętałem doskonale przez cały ten czas naszej wspólnej historii.
I teraz, jeśli pozwolisz mi na to, znowu przejdę się na spacer do Twojego wnętrza.
I, jeśli tylko wyrazisz na to zgodę, rozpocznę cykl wiecznych wędrówek.
W tę i z powrotem.
Do Twojego serca, do Twojej duszy.
Tak, by wyryć niezniszczalną ścieżkę, która zachowa się do końca świata i jeszcze dłużej.
Na zawsze.

poniedziałek, 15 września 2014

Trzydzieści jeden prawd. [7/31]

Cassandro,
zaczęliśmy jeszcze raz to, co nam nie wyszło od razu. Byłem wtedy taki szczęśliwy, że miałem ochotę tam, na tej plaży, o zachodzie słońca, złożyć na Twoich ustach pocałunek wypełniony tymi wszystkimi emocjami, które mi towarzyszyły, gdy na Ciebie patrzyłem, pozwalając Ci mnie w sobie rozkochiwać. Bo to właśnie robiłaś - za każdym razem, kiedy tylko byłaś w pobliżu. I właśnie to chcę Ci dzisiaj napisać, w siódmym liście.
Rozkochiwałaś mnie w sobie od samego początku.
Wtedy, gdy na Ciebie patrzyłem, kiedy dotykałem, kiedy czułem Cię obok siebie.
Może to zabrzmi podobnie do tego, co napisałem Ci kilka listów wcześniej, gdy wspominałem o tym, ileż razy zakochałem się w Tobie, jednak tamto nie miało dużo wspólnego z tym, co chcę Ci napisać teraz. A to bardzo ważne. Tak ważne, iż nie da się umieścić tego w szufladce z innymi prawdami. Nie można mieszać ze sobą dwóch - nawet podobnych sobie - uczuć, gdyż nie ma dwóch takich samych rodzajów miłości. Dla każdego człowieka miłość jest inna. Tak, jak nie da się kochać dwóch osób naraz, tak nigdy nie zdarza się, by dwie osoby kochały tak samo. 
Ktoś kocha mniej lub bardziej, jedna osoba poświęca się bardziej, inna mniej. I nie można powiedzieć, że dwie osoby kochają się tak samo mocno.
Zdaję sobie sprawę, że nie kochasz mnie tak, jak ja Ciebie.
Wiem, iż może moja miłość do Ciebie była większa, niż Twoja do mnie, lecz na pewno nie kochaliśmy się tak samo. Bo jesteśmy różni.
Pamiętasz jak opowiadałaś mi o sobie wtedy, gdy siedzieliśmy na plaży i ,,rozpoczynaliśmy wszystko od nowa"? 
Mówiłaś o swoim skomplikowanym charakterze, o tym, jak nie lubisz ludzi i najchętniej nie ruszałabyś się z domu. Wspominałaś o tym, jak lubisz spacerować, co wydało mi się dziwne, skoro wcześniej powiedziałaś, iż nie lubisz wychodzić z domu. A kiedy o to zapytałem, kolejny raz zaskoczyłaś mnie odpowiedzią: 
,,Nie zrozumiesz mnie i moich zachowań, dopóki mnie nie poznasz. Nie wiesz, jak ciężko jest być człowiekiem, który nie umie sobie znaleźć miejsca na ziemi. Nie wiesz o mnie nic, prócz tego, co ci powiedziałam. Więc mnie nie znasz i nie umiesz zrozumieć. Ale to może się zmienić, kiedy pozwolę ci mnie poznać". Uśmiechnęłaś się wtedy do mnie, a ja nawet nie musiałem zadawać kolejnego pytania, a już wiedziałem, co odpowiesz.
,,A pozwolisz mi się poznać?", zapytałem, a Ty ponownie się uśmiechnęłaś.
,,Po to tutaj dzisiaj przyszłam". 
W tym momencie serce mi zadrżało, coraz mocniej zaczęło bić i nawet nie zauważyłem, kiedy przysunęłaś się do mnie bliżej. Twoje ramię dotykało mojego, a ja czułem się jakbym był w siódmym niebie albo jeszcze lepiej. 
Więc zaczęłaś odkrywać przede mną siebie, mimo iż nie znaliśmy się prawie wcale.
Zaczęłaś opowiadać mi o sobie, jak starasz się unikać ludzi, ponieważ za szybko się do nich przywiązujesz, a kiedy oni mówią Ci, że już Cię nie potrzebują, cierpisz bardziej niż mogę to sobie wyobrazić.
Wtedy we mnie pojawiła się iskierka nadziei na to, że może w jakimś stopniu do mnie też się przywiążesz, ale ja nigdy bym Cię nie zostawił.
Tylko... tylko Cię zawiodłem.
Siebie także, ponieważ wcale nie chciałem Cię opuszczać.
Byłaś... A co ja piszę! Jesteś! Najważniejszą istotą w moim życiu i chciałem być zawsze przy Tobie. Tylko moja choroba przeszkodziła mi w spełnieniu obietnicy, którą dałem nam obojgu.
Miałem być z Tobą i przy Tobie ciągle, gdybyś tylko mnie potrzebowała. A nawet wtedy, gdy będziesz miała mnie dość.
Nie będę przy Tobie ciałem, lecz moja dusza zawsze z Tobą będzie.
Pamiętaj, że ją posiadłaś.
Masz moją duszę i serce.
Na zawsze.

List siódmy pojawił się wcześniej niż myślałam, ale dodaję go, ponieważ mam chwilę wolnego, mogłam coś napisać. Nie obiecuję nic, ale postaram się dodawać kolejne prawdy jak najczęściej.

wtorek, 9 września 2014

Trzydzieści jeden prawd. [6/31]

Miłości moja, 
to już szósty list, który do Ciebie piszę. Pewnie myślisz sobie, że nie zdołam wymyślić jeszcze dwudziestu pięciu powodów, o których pisałem wcześniej... Szczerze? Ja także nie jestem co do tego pewien, chociaż będę się starał. Będę się starał oddać to wszystko, co do Ciebie czuję w każdym pojedynczym liście, ponieważ na wszystko to zasłużyłaś. 
Poprzednio zobrazowałem Ci to, co działo się ze mną, gdy postanowiłem, że dam Ci spokój. Nie było mi lekko, ponieważ ciągle siedziałaś w mojej głowie. Nie mogłem myśleć o niczym innym, tylko o Tobie. 
Jednak już nie będę powtarzać tego samego, co wcześniej. Teraz zrobię kolejny krok i przedstawię Ci następną prawdę. Szóstą.
Kiedy już jakoś przyzwyczaiłem się i pogodziłem z myślą, że na pewno nie będziesz częścią mojego życia, Ty mnie zaskoczyłaś i zupełnie nie wiedziałem, co mam z tym zrobić. A decydować musiałem szybko, ponieważ mogłaś mi się wymknąć.
Pamiętasz to, jak po kilku dniach od naszej drugiej rozmowy, to Ty do mnie podeszłaś?
Byłem w takim szoku, że myślałem, iż mnie z kimś pomyliłaś. 
Ten dzień również pamiętam bardzo dobrze, jakby to wszystko wydarzyło się przed paroma minutami. Jakby przed chwilą odmieniło się całe moje życie, poczynając od Twojego podejścia do mnie na plaży.
To zabrzmi zabawnie, ale chyba można by nazwać Malediwy ,,naszym miejscem".
Tym razem miałaś na sobie zwiewną spódnicę do ziemi i bluzkę. Byłaś ubrana na biało, co kojarzyło mi się za każdym razem z aniołem. 
Ja siedziałem na piasku, wpatrując się w ocean. Często tak robiłem od kilku dni i nawet nie zwracałem uwagi na przechodzących ludzi. Ciebie także nie zauważyłem. Dopiero, gdy usiadłaś koło mnie, podciągając kolana pod brodę, zorientowałem się, że ktoś zajął miejsce przy moim boku. Byłem całkowicie oniemiały i nie potrafiłem się ruszyć. 
,,Cześć", powiedziałaś wtedy, a ja otworzyłem oczy tak szeroko,iż czułem, że wyglądam jakbym zobaczył ducha. ,,Nie musisz się tak gapić, nie powiedziałam nic szokującego, ani tym bardziej nieodpowiedniego", dodałaś.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem! Wyobraziłem sobie jak to musiało wyglądać. Nie brzmiałaś, jakbyś chciała mnie zabić, więc zebrałem się w sobie na tyle, na ile pozwalała mi myśl, że siedzisz tak blisko, prawie dotykając mojego ramienia, wziąłem głęboki wdech i odpowiedziałem:
,,Hej. Miło cię widzieć".
Zapadła dłuższa cisza między nami, ale za nic w świecie nie umiałem jej przerwać. Bo niby co miałem Ci powiedzieć? Przekonałem sam siebie, że nie powinienem zabierać głosu, gdyż to Ty zrobiłaś pierwszy krok i Ty powinnaś coś powiedzieć. Patrzyłem więc nadal na zachodzące słońce i czekałem. A Ty odezwałaś się po chwili, a to, co mi powiedziałaś... Nie wiedziałem, że jeszcze będziesz umiała mnie zaskoczyć!
,,Chciałam cię przeprosić. Źle się zachowałam w stosunku do ciebie i naprawdę uważam, że powinnam czasem się odrobinę pohamować". Chciałem Ci przerwać, ale mi nie pozwoliłaś. ,,Nie przerywaj mi, bo zwykle nie przepraszam byle kogo. Robię to tylko wtedy, gdy wiem, iż naprawdę muszę. A teraz jest właśnie ten moment". Pamiętam to wszystko, co mi wtedy powiedziałaś i nie sądzę, bym kiedykolwiek zapomniał. ,,Zachowałam się jak idiotka. Nie powinnam mówić do ciebie takich rzeczy, ponieważ to, że nie chcę cię poznać byłoby nieprawdą. Nie znam cię, to prawda, nieźle mnie wkurzyłeś, co nieczęsto zdarza się mężczyznom, którzy tylko na mnie patrzą, ale chciałabym cię poznać. Naprawdę". 
Nawet teraz nie wiem, jak mógłbym to skomentować, ponieważ wciąż nie dociera do mnie, że właśnie wtedy okazałaś mi swoje zainteresowanie. Wtedy także zwróciłem na to uwagę i chciałem być z Tobą absolutnie szczery, lecz w ostatniej chwili się powstrzymałem. Nie mogłem znowu Cię do siebie zniechęcić poprzez wylanie z siebie tego wszystkiego, co we mnie tkwiło.
Jednocześnie mnie zadziwiłaś.
Spodziewałem się po Tobie bardzo dużo. Lecz nigdy nie powiedziałbym, że umiesz i chcesz sama z siebie kogokolwiek przepraszać! Wszystkie kobiety, z którymi wcześniej się spotykałem, mówiły, że one nigdy nie przepraszają, bo to nie jest cecha kobiet. Ciągle o tym mówiły, aż wreszcie sam także przyjąłem to jako zasadę. Kobieta nie przeprasza.
A Ty mnie przeprosiłaś, chociaż wcale nie powinnaś i w ogóle tego od Ciebie nie oczekiwałem. I to jest właśnie taka prawda - zaskakiwałaś mnie zawsze, gdy myślałem, że już znam Twój charakter na tyle, by wiedzieć, czego mógłbym się spodziewać.
A spodziewałem się wszystkiego, tylko nie przeprosin.
Krzyków za to, że nie zniknąłem z miejsca, w którym były spore szanse na spotkanie, awantury o to, że ciągle bywam na plaży, gdy Ty w tym samym czasie po niej spacerujesz... Naprawdę uważałem Cię za dziewczynę, która bardzo przypomina te, które do tej pory stanęły na mojej drodze... A Ty byłaś inna.
Kiedy już odzyskałem język w gębie, mogłem Ci odpowiedzieć:
,,Nie masz mnie za co przepraszać. To ja powinienem błagać cię o wybaczenie za to, że zachowałem się jak ostatni palant. Nie chciałem się na ciebie wcześniej natknąć, planowałem zniknąć z twojego życia raz na zawsze, a to miało nastąpić już niedługo, gdyż wracam do domu...".
,,Boże! Przeze mnie!". Kiedy się tak uniosłaś, poczułem, że Tobie też w jakiś sposób na mnie zależy. A przynajmniej na tym, żeby między nami było w porządku. ,,Nie chciałam ci zepsuć wakacji. Wybacz".
Patrzyłaś mi wtedy w oczy.
Popełniłaś straszny błąd, ponieważ miałem tak ogromną ochotę Cię pocałować, że tylko sekundy dzieliły mnie od schwytania w dłonie Twojej twarzy i zmiażdżenia Twoich słodkich warg moimi... W ostatniej chwili się opanowałem.
,,Nie ma o czym mówić. To nie twoja wina, naprawdę. Wszystko okej", uspokajałem Cię i czułem się wtedy naprawdę szczęśliwy.
,,Możemy więc zacząć jeszcze raz?", zapytałaś, a ja, uśmiechając się zupełnie szczerze, wyciągnąłem do Ciebie dłoń i zaczęliśmy.
Jeszcze raz.
I ten raz miał ciągnąć się już zawsze.
Na zawsze.


I teraz wiadomość: nie wiem, kiedy dodam siódmy list, ponieważ teraz mój dostęp do Internetu będzie ograniczony. Przeprowadzka, szkoła i tak dalej... Ale postaram się co jakiś czas dodawać kolejne części.

środa, 3 września 2014

Trzydzieści jeden prawd. [5/31]

Kobieto mojego życia,
w poprzednim liście opisałem Ci, jak bardzo zmieniło mnie pojawienie się Ciebie w moim życiu. Dzisiaj natomiast chciałem Ci opowiedzieć o tym, jak nie mogłem normalnie funkcjonować po naszym drugim spotkaniu.
Wtedy unikałem Cię jak ognia. Pragnąłem o Tobie zapomnieć, nie przywoływać obrazu Twoich oczu, ust, włosów, ciała... Nie chciałem mieć Cię w pamięci, bo to by oznaczało, że musiałbym cierpieć. Bo zraniły mnie Twoje ostatnie słowa, ale przecież nie mogłem pozwolić sobie na to, żeby jakaś dziewczyna, która mnie nie chce, doprowadziła do tego, że przestałbym wierzyć w siebie i własne możliwości dotyczące zdobywania kobiet. 
Nie chciałem, ale jednak przez Ciebie, nie mogłem myśleć o niczym innym, prócz tego, jak mógłbym Cię zdobyć. Ciebie i nikogo innego.
Wtedy, po naszym drugim spotkaniu, nie wychodziłem na plażę przez dwa następne dni. Nie robiłem nic, oprócz spania, jedzenia, oglądania telewizji i myślenia o Tobie. Zastanawiałem się czy Ty także o mnie myślisz, czy spacerujesz jeszcze wieczorem, rozmyślając przy zachodzącym słońcu...
Dziwne, nie sądzisz?
Jak mogłem w ogóle brać pod uwagę, że Ty, która nawet nie chciałaś mnie poznać, myślałaś o kimś takim jak ja? Kimś, kto był wobec Ciebie nachalny i zachowywał się jak idiota? Miałem zdecydowanie zbyt wybujałą wyobraźnię, którą należało ujarzmić. I tak właśnie zrobiłem, zamykając się w czterech ścianach przez dwa dni.
Nie myślenie o Tobie kompletnie mi nie wychodziło... 
Wciąż miałem w głowie Twój obraz, ciągle zastanawiałem się nad tym wszystkim, co powinienem teraz zrobić, jak postąpić, żeby móc zacząć wszystko od początku, aby jeszcze raz spróbować nawiązać z Tobą chociaż cieniutką nić porozumienia, która mogłaby coś zmienić... Czy mi się udało? Nie. 
Jedyne, co chciałem wtedy zrobić i nie zawahałbym się dłużej niż sekundę, czy powinienem, to odszukanie Cię i wyznanie tego, jak bardzo mi głupio i żałuję tego, jak zaczęła się nasza znajomość. Nie zrobiłem tego, ponieważ uznałem, że to najgłupsze i najbardziej upokarzające, co mógłbym wtedy zrobić. 
Podejście do Ciebie i powiedzenie tego wszystkiego kosztowałoby mnie nie tylko wielkim poczuciem wstydu, ale i odbiłoby się też na zdrowiu, bo serce nie wytrzymałoby takiego obciążenia.
Po czasie, który upłynął od tamtego dnia do dzisiaj, czyli dokładnie dwa lata i sześć miesięcy, mogę śmiało stwierdzić, że pozostanie w ukryciu było najlepszym wyjściem. Mimo tego, że było mi ciężko usiedzieć w miejscu, zasypywany ciągłymi myślami o Tobie, to dałem radę, z czego byłem dumny. Dwa dni to bardzo dużo, więc wtedy, gdy już wyszedłem ze swojej kryjówki, mogłem powiedzieć, że czuję się lepiej. Nie było mi już tak wstyd, chociaż wciąż siedziało we mnie duże ziarno zawstydzenia, kiedy pomyślałem o tym, do czego doprowadziłem. 
A więc wyszedłem.
Na spacer.
Wieczorem.
Ale nie po to, by znaleźć okazję do spotkania z Tobą (choć wiedziałem, że to bardzo prawdopodobne, jeśli nie wyjechałaś). Chciałem się tylko przejść i zacząć powoli planować powrót do domu. Nie mogłem przecież wiecznie siedzieć na Malediwach i czyhać na Ciebie na każdym kroku. Musiałem zacząć planować życie bez Ciebie i już mi się to udawało, gdy spacerowałem boso wzdłuż oceanu, gdy Cię zobaczyłem. 
Nie wiedziałem, co robić, jak się zachować, więc byłem gotów nawet uciec, oby tylko nie spojrzeć Ci w twarz. Czułem się jak ostatni dureń, nawet, gdy o Tobie myślałem.
Kiedy Cię dostrzegłem, Ty chyba mnie nie zauważyłaś, byłaś zbyt daleko, toteż wykorzystałem sytuację.
Nie wiem, co mną wtedy kierowało, dlaczego tak postąpiłem, ale... uciekłem.
Odwróciłem się i odszedłem. 
Nie wiem, czy mnie wtedy rozpoznałaś, bo nie odwróciłem się ani razu. Potem tłumaczyłem sobie to tchórzostwo tym, że chciałem dać Ci spokój, a przynajmniej dopóki nie zebrałbym się w sobie i nie przestał tak obsesyjnie myśleć o tym, co się wydarzyło. 
Przez Ciebie zacząłem żałować swoich decyzji, które tak spontanicznie podejmowałem. I teraz myślę, że wcale tak źle na tym nie wyszedłem, więc zmieniłaś mnie.
Wracając do moich czterech ścian, wcale nie żałowałem, że nie stanąłem z Tobą twarzą w twarz. I tak nie wiedziałbym co powiedzieć.
Że żałuję?
Że chciałbym cofnąć czas?
Że pragnę już być z Tobą zawsze?
Na zawsze...  




Proszę wszystkich, którzy zaglądają na tego bloga o odpowiedzenie na pytania z poprzedniego wpisu. Tutaj macie link: Libster Blog Award. To taka zabawa, w której możecie wziąć udział.