Miłości moja,
znowu nie wiem, jak mam się zabrać do pisania listu, ponieważ nie mogę się zdecydować, co tak naprawdę chciałbym w nim zawrzeć. Nie wiem, czego Ci jeszcze nie napisałem, nie wiem, co tak naprawdę jeszcze mogę Ci wyjawić, żebyś miała świadomość tego, jak bardzo mi na Tobie zależało, zależy i będzie zależeć już na zawsze.
Odszedłem od Ciebie, ponieważ zmusiła mnie do tego choroba, ale jestem pewien, że nawet po śmierci, kiedy już mnie nie będzie przy Tobie, nadal będę Cię strzegł, jak to robiłem, kiedy byliśmy razem i przebywaliśmy ze sobą możliwie jak najwięcej czasu.
Kiedy tak piszę ten list, mnóstwo pomysłów przychodzi mi do głowy, które dotyczą tego, co mógłbym napisać Ci dzisiaj, kiedy moja ręka zaczyna powoli drżeć od dłuższego trzymania w dłoniach długopisu. I chyba już wiem, o czym chciałbym Ci przypomnieć.
Wydaje mi się, że to był właśnie ten sam dzień, dwunasty dzień miesiąca, kiedy znowu się spotkaliśmy. Ale to był też pierwszy dzień, początek tego, co się między nami zaczęło dziać. Pamiętasz to?
Nasz pierwszy pocałunek.
A właściwie to nie był pocałunek, tylko Armagedon, mój świat zwalił się do Twoich stóp, mówiąc, że oddaje się w Twoje ręce, a ja padłem wraz z nim, obiecując to samo - że wszystko co moje, ja: należymy do Ciebie.
Jednak pewnie nie przywiązywałaś wagi do takich rzeczy, ponieważ to nie było przecież takie istotne. Zwykły pocałunek, prawda? Ale dla mnie to był kolejny najszczęśliwszy dzień w życiu, który zapamiętam na zawsze i mógłbym go wspominać codziennie, nawet po śmierci.
Już tradycyjnie odwiedzaliśmy się co jakiś czas, przynajmniej raz w tygodniu, by spędzić ze sobą trochę czasu, zanim każde z nas wróci do swoich obowiązków. Zaproponowałem Ci wypad nad jezioro, kawałek za miastem. Ty odpowiedziałaś, że moglibyśmy zrobić sobie mały piknik, a ja ucieszyłem się jeszcze bardziej, że Tobie ten pomysł również się podoba.
Gdy już siedzieliśmy na kocu naprzeciw siebie i rozmawialiśmy o tym, jak piękna jest okolica, Ty nagle powiedziałaś coś, co sprawiło, że zaczerwieniłem się po same czubki uszu.
,,Podobają mi się twoje usta". Powiedziałaś to tak, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie, a nie zdanie, które dla mnie miało ogromne znaczenie. Nie wiedziałem, co mógłbym Ci odpowiedzieć, więc tylko mruknąłem coś w podziękowaniu, a Ty wciąż nie dawałaś mi spokoju, żeby moja twarz mogła wrócić do naturalnej barwy, ponieważ znowu się odezwałaś: ,,No i uroczo się zawstydzasz". Przy tym zaśmiałaś się tak szczerze i tak pięknie, że nie miałem nawet sumienia, żeby być na Ciebie złym. Znowu więc mruknąłem coś w odpowiedzi, na co Ty pochyliłaś się i złożyłaś na moich ustach szybko pocałunek.
Zdębiałem.
Nie wiedziałem, co się ze mną działo, co zaszło przed kilkoma sekundami, nie mogłem złapać tchu, zanosiło się na zawał.
Nie mogłem uwierzyć, że mnie pocałowałaś. Chociaż w sumie nie można było tego nazwać takim prawdziwym pocałunkiem, ponieważ Ty tylko złożyłaś na moich ustach krótkiego całusa, ale i tak było to dla mnie bardzo ważne. W końcu poczułem dotyk Twoich ust na moich, na co czekałem tak długo, iż już brakowało mi na to nadziei. Ale... wreszcie wiedziałem jak smakuje Twoja pomadka, której smak mogę sobie przypomnieć teraz.
Pamiętasz to, Cassandro?
Wtedy już nie wiedziałem, co mogłabyś jeszcze zrobić, żeby sprawić, bym zaczął podskakiwać z radości. Ale nie chciałem też niczego przyspieszać. Wolałem czekać, aż sama będziesz do końca gotowa, aby dać mi siebie całą. Chociaż nie ukrywam, że wtedy miałem ochotę rzucić się na Twoje usta jak wygłodniałe zwierzę i zmiażdżyć je pod naporem moich warg, aby jak najszybciej znowu poczuć smak Twojej pomadki.
To był smak truskawki.
Pamiętam.
I wtedy tylko to przyszło mi na myśl, aby ie zapadła między nami niezręczna cisza.
,,Smakujesz jak truskawka", palnąłem wtedy jak dureń, czego mógłbym tylko żałować, gdyby nie to, że znowu usłyszałem Twój śmiech i ujrzałem na Twoich policzkach dwa piękne rumieńce, których żaden makijaż nie mógłby ukryć.
To był najpiękniejszy widok, na jaki kiedykolwiek patrzyłem.
I chciałbym tak zawsze.
Na zawsze.
Mój dobry Boże... Angela, zabijasz mnie perfekcją tego opowiadania. Dziękuję, nie mam nic więcej do dodania. Kłaniam się nisko.
OdpowiedzUsuń~A.
Jezu, oby istnieli tacy mężczyźni jak Will, perfekcyjni do szpiku kości. Mogłabym czytać to opowiadanie i czytać, jego listy oddają tyle emocji. Czasami czuję się jakbym to ja była Cassandrą i czytała listy od miłości swojego życia. Brak mi słów, gdyż nie ma tych odpowiednich by to opisać. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci weny i powiedzieć, że czekam na kolejny list :3
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń" Smakujesz jak truskawka ", Will, proszę Cię bądź naprawdę, ożeń się ze mną i w ogóle. :D
OdpowiedzUsuńList jak zwykle piękny i pełny emocji.
Skąd ty je bierzesz? :)
Czekam na ciąg dalszy :)
P.S. Nigdy nie rajcowało mnie tak czytanie cudzej korespondencji, psujesz mnie :*
Lena. <3
Jakiez to urocze! *.* Az samej mi sie cos przypomnialo, chociaz ja nie przezylam czegos rownie uroczego.. Jak on to dokladnie i z czuloscia opisal, to wrecz w szoku jestem, bo to przeciez facet, a to kobiety sa bardziej szczegolowe, nie? Jejku.. bardzo mi sie podobalo zdanie Cassandry powiedziane Williamowi, ze podobaja jej sie jego usta. Cwana ona! To jest takie realistyczne.. piekne! Az zaczynam Cie podejrzewac, czy Ty nie przezylas podobna przygode xd
OdpowiedzUsuń/Little