czwartek, 25 grudnia 2014

Trzydzieści jeden prawd. [14/31]

Ukochana,
tyle listów już za nami, tyle napisanych i przeczytanych słów, a ja mam wrażenie, że ciągle nie powiedziałem Ci tego, czego tak bardzo pragnąłem już na samym początku. Jednak na to wspomnienie, na to, na co ja tak długo czekałem, Ty musisz poczekać do ostatniego listu. Bo domyślasz się pewnie, o co mi teraz chodzi?
Wyobrażam sobie, że kiwasz teraz głową na znak, że mnie rozumiesz, że doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co tak bardzo pragnę Ci przekazać, a czego na razie zrobić nie mogę. Uśmiechasz się przy tym prawym kącikiem ust, jak to robiłaś bardzo często, kiedy zamyślona siedziałaś nad książką, która tak Cię pochłaniała, że całkowicie traciłaś kontakt z rzeczywistością i nic nie mogło Cię wtedy rozproszyć.
I właśnie o tym chciałem Ci dzisiaj napisać.
O tym, jak bardzo lubiłem patrzeć na ten Twój półuśmiech, na ten drgający kącik Twoich ust, gdy siedziałaś w fotelu, zamyślona, zaczytana i w pełni zatracona w tym, co czytałaś. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo mi się w takich chwilach podobałaś i jak bardzo wtedy chciałem podejść do Ciebie, wyrwać Ci książkę z rąk i mocno Cię pocałować. Tak zachłannie, żeby zabrakło Ci oddechu, żebyś zatraciła się także we mnie i w tym, byś pragnęła tylko oddychać ze mną moim powietrzem, moimi ustami. Żebyś pragnęła tego tak samo, jak ja. I każdy dzień, który spędzaliśmy razem, gdy Ty odwiedzałaś mnie, bądź ja przyjeżdżałem do Ciebie, pragnąłem by tak właśnie wyglądał, by spełniło się właśnie to moje marzenie. 
Tyle, że nie umiałbym zrobić czegokolwiek, czego byś nie chciała. Nie umiałbym zebrać w sobie aż tyle odwagi, by zrobić coś takiego. Nie jestem typem człowieka, który uważa, że brutalniejsze traktowanie kobiet jest czymś dobrym. Przecież mnie poznałaś na tyle, by o tym wiedzieć. 
Jednak musisz wiedzieć także, że czasami naprawdę chciałem być takim... macho. Chciałem móc porwać Cię w ramiona i z drapieżnością zwierzęcia dobrać się do Twoich ust. 
Nawet teraz, kiedy o tym myślę, zastanawiam się czy podobałoby Ci się takie coś i czy zgodziłabyś się, bym czasami pokazał Ci się od tej strony. 
Chciałabyś?
Ależ, po co ja teraz zadaję Ci to pytanie, skoro i tak nie spełnią się te moje marzenia... Choć bardzo chciałbym być teraz przy Tobie i tak po prostu był, nie mogę. Chciałbym być częścią Twojego życia, małą cząstką Ciebie, o której byś myślała i która pojawiałaby się czasami w Twoim umyśle. Chciałbym także, abyś - wspominając mnie od czasu do czasu - wyglądała tak, jakbyś była zatracona w jednej z tych swoich książek, które uwielbiałaś czytać.
Gdybyś chociaż raz tak o mnie myślała, gdy byłem w pobliżu...
Gdybym wiedział, że to o mnie rozmyślasz, uśmiechając się tak ledwie dostrzegalnie, momentami przygryzając wargę... Och! Jaki byłbym szczęśliwy!
Próżne me marzenia teraz, gdy jestem tak oddalony od Ciebie i nie mogę poczuć Twojej ciepłej dłoni, zamkniętej w swojej, gdy nie mogę patrzeć w Twoje zielone oczy, dotykać Twoich włosów i wdychać zapachu Twoich perfum. Próżne me marzenia, gdy nie mogę usłyszeć jak do mnie mówisz i nie mogę widzieć, jak posyłasz mi swój uśmiech, który z czasem przeznaczałaś tylko dla mnie. Próżne me marzenia...
Serce pęka mi na milion kawałków za każdym razem, gdy uświadamiam sobie, że już nie ma ,,nas". 
Ale przecież dla Ciebie zawsze będę ,,Twoim Williamem", prawda?
Zawsze.
Na zawsze.


Może się na wstępie wytłumaczę.
Nie było mnie tutaj ile? Miesiąc? Może więcej.
Jednakże naprawdę nie miałam możliwości napisania czegokolwiek na któregokolwiek z moich blogów. Można nie wierzyć, ponieważ w pracy mam wolne weekendy, szkołę raz na dwa tygodnie, więc czasu trochę miałam. Tyle, że nie tylko czas potrzebny jest do pisania, nie tylko wena, ale też komputer bądź dostęp do jakichś nowoczesnych technologii, które umożliwiają korzystanie z Worda przez komórkę. Ja czegoś takiego nie posiadam, nawet nie umiem sobie tego zainstalować, więc musiałam poczekać tych parę tygodni, aż zasiadłam przed moim kochanym komputerem, w moim kochanym pokoju, na moim kochanym krześle i mogłam napisać ten list. Jak normalny człowiek. Mam kilka dni wolnego z okazji świąt, więc będę się starać korzystać z życia rodzinnego, na które nie mam w ogóle czasu, będę się starać także znaleźć czas na napisanie kilku kolejnych listów, bym mogła je wstawiać, chociaż nie wiem czy mi się uda, nie mogę nic obiecać. Napiszę jeszcze, że z czasem, kiedy robię sobie takie przerwy w pisaniu, kiedy moje życie zmienia się z każdym dniem, to mam coraz więcej inspiracji na pisanie. Także nie ma się co martwić o moją wenę. Raczej o to, kiedy zdołam przekonać samą siebie do zakupienia laptopa na raty.
Korzystając z okazji, że jeszcze tutaj może ktoś czasami zajrzy, że może nawet czyta tę ,,krótką" notkę dołączoną do listu, to złożę moim Czytelnikom jakieś małe życzenia. Dużo radości, bo żeby żyć, trzeba widzieć w każdym szczególe swojej egzystencji radość - radość z tego, co się robi, o czym myśli. Także mnóstwo tej radości, bo przecież trzeba się cieszyć z życia, niezależnie od tego, jakie ono jest. Miłości. Och, mówią, że miłość jest najważniejsza, może to i prawda, chociaż w moim życiu wcale nie jest taka ważna, to może dla niektórych jednak jest bardzo istotna. Więc dla tych, dla których ta wartość ma ogromne znaczenie - ogromu miłości. Szczęścia, bo szczęście zawsze się przydaje. Czy to w domu, czy w pracy, zawsze warto mieć zapasy szczęścia, bo nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć. No, i spełnienia marzeń, ponieważ kiedy nie ma się żadnego celu w życiu, kiedy nie wie się, co chce się robić, to zawsze można przecież spełniać marzenia. Także, spełniajcie je, spełniajcie swoje marzenia, niezależnie od niczego. Spełniajcie je.
Magicznych świąt.

sobota, 22 listopada 2014

Trzydzieści jeden prawd. [13/31]

Cassandro, Cassie,
nie lubiłaś nigdy zdrobnień Twojego imienia, ponieważ Cię to irytowało, sprawiało, że się denerwowałaś i mówiłaś, że masz wrażenie, iż mówi się do Ciebie jak do małej dziewczynki. Doskonale to rozumiałem, bo od kiedy Ty zaczęłaś mówić do mnie moim pełnym imieniem, przestałem lubić skrót ,,Will", ,,Willy". Wolałem słuchać tylko ,,William" i tylko z Twoich ust.
Jednak nie o tym chciałem Ci w tym liście napisać. Ponieważ o tym, jak uwielbiałem to, gdy do mnie mówiłaś pisałem poprzednio, teraz chciałbym przekazać Ci kolejną prawdę na temat naszej miłości oraz kolejnego etapu rozwoju mojej miłości do Ciebie.
Najpierw rozsiądź się wygodnie, a potem przypomnij sobie, jak zawsze przyglądałem Ci się, kiedy coś robiłaś. Czy to rozwiązywałaś krzyżówki, które lubiłaś, a których rozwikłanie zajmowało Ci zawsze kilka minut, czy też wtedy, gdy zawzięcie czytałaś coraz to nowszą książkę przyniesioną z księgarni albo biblioteki. Lubiłem na Ciebie patrzeć. 
Miałaś wtedy tak skupioną minę, byłaś pochłonięta maksymalnie tym co robisz i wtedy robiłaś tak urocze miny, że bardzo wtedy chciałem się do Ciebie zbliżyć na tyle, na ile byś mi pozwoliła.
W takich chwilach chciałem, żebyś to na mnie się tak skupiała, bym zagarnął całą Twoją wyobraźnię i mógł zająć choć niewielką część Twojego umysłu. A za jakiś czas, może kiedyś, w przyszłości, zajmę również część Twojego serca, które zacznie bić dla mnie.
Mówią, że człowiek, który nie ma marzeń nie jest w pełni człowiekiem. Zgadzasz się z tym? Ja owszem. Ponieważ, kiedy marzyłem o poznaniu Cię bliżej, o zbliżeniu się do Ciebie i o tym, żeby spędzić z Tobą choćby jeden dzień, to właśnie to nadawało sens mojemu życiu. Gdyby nie te marzenia o Tobie, gdyby nie to dawanie sobie nadziei na to, że będę mógł Cię oglądać przy moim boku do końca życia, chyba nie mógłbym nazwać siebie człowiekiem. Marzenia o Tobie nadawały sens mojej egzystencji.
I teraz też o Tobie marzę. 
O tym, że siedzisz teraz w swoim fotelu, skupiona na czytaniu tego listu i na tym, co tutaj piszę i tak bardzo chciałbym widzieć Cię naprawdę. Tych kilkanaście centymetrów przede mną, na wyciągnięcie ręki. Chciałbym, żeby właśnie to marzenie, właśnie teraz się ziściło. Bym mógł wyjąć z głowy ten obraz, który w niej siedzi i urzeczywistnić go tak, by być najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem, jak mi się to zdarzało bardzo często w Twoim towarzystwie.
Cassandro. 
Uwielbiałem tan do Ciebie mówić i uwielbiałem słuchać, gdy Ty mówiłaś do mnie moim imieniem. I bardzo chciałbym teraz właśnie usłyszeć jak mówić do mnie, ponieważ tylko tego potrzeba mi teraz do szczęścia. Tylko Ciebie i tylko Twojego głosu. 
Tak bardzo żałuję, że nie mogę teraz być przy Tobie i oglądać Cię tak pięknie zamyślonej. Tak bardzo żałuję, że nie mogę znowu powiedzieć Ci, że Twoje usta smakują jak truskawka, które zacząłem uwielbiać po naszym pierwszym pocałunku, o którym pisałem Ci w poprzednim liście.
Tak wiele rzeczy chciałbym teraz zrobić. 
Tak wiele marzeń chciałbym spełnić.
Nie mogę.
Ale wiedz, że o nich pamiętam i zawsze będę pamiętać, aby je spełnić.
Zawsze.
Na zawsze.


Wiem, że bardzo późno dodaję ten list, ale tak właśnie teraz będzie, gdyż nie mam pełnego dostępu do komputera z Internetem i nie bardzo mogę dodawać cokolwiek na blogi. Praca i szkoła wypompowują ze mnie życie w taki sposób, że nie pozostawiają czasu na pisanie czy robienie czegoś innego prócz spania czy odpoczywania po jedenastu godzinach chodzenia. Postaram się coś kombinować z dodawaniem kolejnych listów, ale nie mogę nic obiecać. Proszę jedynie o zrozumienie.

wtorek, 11 listopada 2014

Trzydzieści jeden prawd. [12/31]

Miłości moja,
znowu nie wiem, jak mam się zabrać do pisania listu, ponieważ nie mogę się zdecydować, co tak naprawdę chciałbym w nim zawrzeć. Nie wiem, czego Ci jeszcze nie napisałem, nie wiem, co tak naprawdę jeszcze mogę Ci wyjawić, żebyś miała świadomość tego, jak bardzo mi na Tobie zależało, zależy i będzie zależeć już na zawsze. 
Odszedłem od Ciebie, ponieważ zmusiła mnie do tego choroba, ale jestem pewien, że nawet po śmierci, kiedy już mnie nie będzie przy Tobie, nadal będę Cię strzegł, jak to robiłem, kiedy byliśmy razem i przebywaliśmy ze sobą możliwie jak najwięcej czasu. 
Kiedy tak piszę ten list, mnóstwo pomysłów przychodzi mi do głowy, które dotyczą tego, co mógłbym napisać Ci dzisiaj, kiedy moja ręka zaczyna powoli drżeć od dłuższego trzymania w dłoniach długopisu. I chyba już wiem, o czym chciałbym Ci przypomnieć.
Wydaje mi się, że to był właśnie ten sam dzień, dwunasty dzień miesiąca, kiedy znowu się spotkaliśmy. Ale to był też pierwszy dzień, początek tego, co się między nami zaczęło dziać. Pamiętasz to?
Nasz pierwszy pocałunek.
A właściwie to nie był pocałunek, tylko Armagedon, mój świat zwalił się do Twoich stóp, mówiąc, że oddaje się w Twoje ręce, a ja padłem wraz z nim, obiecując to samo - że wszystko co moje, ja: należymy do Ciebie.
Jednak pewnie nie przywiązywałaś wagi do takich rzeczy, ponieważ to nie było przecież takie istotne. Zwykły pocałunek, prawda? Ale dla mnie to był kolejny najszczęśliwszy dzień w życiu, który zapamiętam na zawsze i mógłbym go wspominać codziennie, nawet po śmierci. 
Już tradycyjnie odwiedzaliśmy się co jakiś czas, przynajmniej raz w tygodniu, by spędzić ze sobą trochę czasu, zanim każde z nas wróci do swoich obowiązków. Zaproponowałem Ci wypad nad jezioro, kawałek za miastem. Ty odpowiedziałaś, że moglibyśmy zrobić sobie mały piknik, a ja ucieszyłem się jeszcze bardziej, że Tobie ten pomysł również się podoba. 
Gdy już siedzieliśmy na kocu naprzeciw siebie i rozmawialiśmy o tym, jak piękna jest okolica, Ty nagle powiedziałaś coś, co sprawiło, że zaczerwieniłem się po same czubki uszu.
,,Podobają mi się twoje usta". Powiedziałaś to tak, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie, a nie zdanie, które dla mnie miało ogromne znaczenie. Nie wiedziałem, co mógłbym Ci odpowiedzieć, więc tylko mruknąłem coś w podziękowaniu, a Ty wciąż nie dawałaś mi spokoju, żeby moja twarz mogła wrócić do naturalnej barwy, ponieważ znowu się odezwałaś: ,,No i uroczo się zawstydzasz". Przy tym zaśmiałaś się tak szczerze i tak pięknie, że nie miałem nawet sumienia, żeby być na Ciebie złym. Znowu więc mruknąłem coś w odpowiedzi, na co Ty pochyliłaś się i złożyłaś na moich ustach szybko pocałunek.
Zdębiałem.
Nie wiedziałem, co się ze mną działo, co zaszło przed kilkoma sekundami, nie mogłem złapać tchu, zanosiło się na zawał. 
Nie mogłem uwierzyć, że mnie pocałowałaś. Chociaż w sumie nie można było tego nazwać takim prawdziwym pocałunkiem, ponieważ Ty tylko złożyłaś na moich ustach krótkiego całusa, ale i tak było to dla mnie bardzo ważne. W końcu poczułem dotyk Twoich ust na moich, na co czekałem tak długo, iż już brakowało mi na to nadziei. Ale... wreszcie wiedziałem jak smakuje Twoja pomadka, której smak mogę sobie przypomnieć teraz. 
Pamiętasz to, Cassandro?
Wtedy już nie wiedziałem, co mogłabyś jeszcze zrobić, żeby sprawić, bym zaczął podskakiwać z radości. Ale nie chciałem też niczego przyspieszać. Wolałem czekać, aż sama będziesz do końca gotowa, aby dać mi siebie całą. Chociaż nie ukrywam, że wtedy miałem ochotę rzucić się na Twoje usta jak wygłodniałe zwierzę i zmiażdżyć je pod naporem moich warg, aby jak najszybciej znowu poczuć smak Twojej pomadki. 
To był smak truskawki.
Pamiętam.
I wtedy tylko to przyszło mi na myśl, aby ie zapadła między nami niezręczna cisza.
,,Smakujesz jak truskawka", palnąłem wtedy jak dureń, czego mógłbym tylko żałować, gdyby nie to, że znowu usłyszałem Twój śmiech i ujrzałem na Twoich policzkach dwa piękne rumieńce, których żaden makijaż nie mógłby ukryć. 
To był najpiękniejszy widok, na jaki kiedykolwiek patrzyłem. 
I chciałbym tak zawsze.
Na zawsze.

środa, 29 października 2014

Trzydzieści jeden prawd. [11/31]

Cassandro,
nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ciężko jest mi to wszystko pisać. Jaki ból, a zarazem wielką radość sprawia mi powracanie do tych chwil, które spędzaliśmy razem. Nie wiesz, jak bardzo chciałbym móc Cię teraz przygarnąć do siebie i poczuć Twój zapach, poczuć, że należysz tylko i wyłącznie do mnie i dla Ciebie wciąż jeszcze żyję, choć niewiele tego czasu mi już pozostało. 
Wciąż przypominam sobie Twój głos, uśmiech, dotyk i to wszystko, co tak sprawiało, że byłem gotów zrobic dla Ciebie wszystko, a nawet jeszcze więcej. Obyś tylko chciała, zrobiłbym dla Ciebie wszystko, nawet wbrew moim możliwościom. 
Zawsze w chwilach, kiedy mi Ciebie obok brakuje, przypominam sobie, jak do mnie mówiłaś. Z jakim uczuciem i uwielbieniem wymawiałaś moje imię, nigdy go nie zdrabniając. Mówiłaś zawsze, że moje imię jest Twoim ulubionym, a ja zawsze w duchu dziękowałem moim rodzicom, że takie właśnie imię dostałem. 
,,William to najcudowniejsze imię na świecie, wiesz?", powiedziałaś pewnego razu, kiedy spotkaliśmy spotkaliśmy się po raz kolejny. ,,Zawsze było moim ulubionym i cieszę się, że ty je właśnie nosisz".
,,Cieszę się, że ci się podoba", uśmiechnąłem się wtedy do Ciebie, zupełnie nie wiedząc, co innego mógłbym Ci w takiej sytuacji powiedziec. 
,,Mówienie do ciebie będzie mi sprawiac przyjemnosc, kiedy dodatkowo będę mówic do ciebie po imieniu, wiesz?", dodałaś, a ja poczułem, że odrywam się od ziemi i lecę do nieba, gdzie będę szczęśliwy jak nigdy przedtem, bo czuję, że wychodzisz mi naprzeciw, gdy stoję na tej ścieżce do Twojego serca i duszy, które są moim celem.
Nie wiedziałem, co mógłbym Ci wtedy odrzec, więc po prostu chwyciłem Cię za dłoń i przyciągnąłem do siebie, przytulając. Pamiętam jak dzisiaj, że odwzajemniłaś ten uścisk, wprawiając mnie w jeszcze większą euforię. Nie umiałem powstrzymac, nawet nie chciałem się powstrzymywac przed tym, by nie odsunąc Cię od siebie i nie złozyc na Twoim policzku delikatnego całusa. Nie chciałem jednak pędzic za szybko i dlatego nie pocałowałem Cię w usta. Nie chciałem Cię wystraszyc, a bałem się, że tak będzie, jeśli będę nieostrożny. Chciałem poczekac, bo wiedziałem, że nie lubisz pośpiechu.
Wiedziałem jednak, że zaczynasz mi ufac, co sprawiało, że chciałem dalej próbowac i wiedziałem, że może jednak coś z tego wyjdzie. Bardzo chciałem, żebyś zaufała mi w pełni, byśmy potem mogli stworzyc coś na kształt związku, jeśli tylko Ty pragnęłabyś tego samego... Musiałem poczekac. A samo czekanie było dla mnie katorgą, jednak wiedziałem, że ono się opłaci i kiedyś, w przyszłości przekonam Cię do siebie i nie będziesz wymawiac mojego imienia jedynie z uwielbieniem, ale i radością oraz miłością. Że moje imię będzie Ci się kojarzyc tylko ze mną i moimi uczuciami do Ciebie. 
Zawsze czekałem tylko na to, by usłyszec od Ciebie tych kilka słów, które na zawsze odmieniłyby moje życie i naprawdę oddałbym wszystko, by usłyszec je teraz, kiedy jestem tak daleko od Ciebie. Chciałbym słuchac tego zawsze gdy się budzę, gdy chodzę spac... Zawsze, kiedy bym tego potrzebował. Bo z chwilą, kiedy pierwszy raz wypowiedziałaś moje imię z tym swoim lekkim uśmiechem, który zawsze doprowadzał mnie do białej gorączki, zrozumiałem, że to Ciebie chcę słuchac już do końca życia. Że to tylko z Twoich ust chciałbym słyszec swoje imię, które będziesz wymawiac z miłością, której tak od Ciebie pragnąłem. 
Chciałem, żeby to nastąpiło jak najwcześniej, jednak zdawałam sobie też sprawę, że nie mogę Cię poganiac. Bo pośpiech to zły doradca, jak to mówią i nie należy niczego niepotrzebnie przyspieszac. 
Wiedziałem, że muszę celebrowac tę chwilę i nigdy nie zapomnę tego jaką radośc sprawiało mi słuchanie tego, jak do mnie mówisz.
,,Williamie, jesteś naprawdę niesamowity", to też często mi mówiłaś, a ja za każdym razem cieszyłem się w duchu jak małe dziecko, chociaż tego nie pokazywałem, żeby nie wyjśc na idiotę, który cieszy się z byle drobnostki.
Jednak to nie były dla mnie drobne rzeczy. Dla mnie były wielkości Mount Everest, sięgały nieba i tam mnie właśnie doprowadzały za każdym razem, kiedy słyszałem z Twoich ust swoje imię.
Chciałem, żebys mówiła je bez przerwy. Nie przestawała.
Mówiła je zawsze, żebym mógł zapamiętac Twój głos.
Na zawsze.

piątek, 10 października 2014

Trzydzieści jeden prawd. [10/31]

Kochana moja,
pisałem Ci już, że zakochałem się w Tobie, kiedy tylko Cię ujrzałem, pisałem o tym, jakie wrażenie wywoływało na mnie to, gdy do mnie mówiłaś, ponieważ uwielbiałem Twój głos. Pisałem o naszym pierwszym spotkaniu oraz o tym drugim, pisałem o tym, że w moich listach do Ciebie chcę zawrzeć historię mojej miłości do Ciebie i tej drogi do Twojego serca, którą pragnąłem stworzyć.
Ale jeszcze nie pisałem o Twoim dotyku. 
Pamiętasz jak zawsze lgnąłem do Ciebie? Jak za każdym razem chciałem, żebyś mnie przytulała i całowała? Mówiłem Ci zawsze, że masz piękną, delikatną skórę, tak zadbaną, że czasem bałem się, iż ją uszkodzę.
Na samą myśl o tym, jak mnie przytulasz, chcę mieć Cię obok siebie już zawsze i nigdy nie wypuszczać z ramion. I od razu odczuwam tęsknotę za Tobą, za Twoim głosem, dotykiem i za wszystkimi chwilami, które ze sobą spędzaliśmy. 
To już nie wróci, ale teraz w moich wspomnieniach pojawiają się obrazy z naszych pierwszych wspólnych spotkań, już nie na Malediwach, lecz w naszym mieście.
Pamiętasz, jak do mnie przyjechałaś po raz pierwszy?
Padał deszcz, a ja czekałem na Ciebie na peronie, ponieważ miałaś przyjechać pociągiem. Nie był kryty, więc stałem z parasolem i z niecierpliwością wypatrywałem Twojego pociągu. Kiedy zatrzymał się tuż przed moimi oczami, nerwowo przestępowałem z nogi na nogę, czekając, aż ujrzę Twoją twarz w tym tłumie ludzi, wychodzących z pojazdu.
Nawet nie zorientowałem się, kiedy zaczęłaś do mnie biec. Poczułem tylko jak rzucasz mi się na szyję i mocno do mnie przytulasz, a ja nie wiedziałem co mam zrobić z parasolem, więc odrzuciłem go na bok i ze śmiechem objąłem Cię w talii i uniosłem do góry, by móc obrócić Cię, trzymając w ramionach.
Nawet nie wyobrażałem sobie w najśmielszych snach, że tak właśnie będzie wyglądać nasze spotkanie. Byłem wtedy najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem, bo wiedziałem już, że Ty jesteś już częścią mojego życia, a ja jestem fragmentem Twojego. Bo jak mogłoby być inaczej? Kto zareagowałby tak na widok drugiej osoby? Tylko i wyłącznie ktoś, dla kogo owa osoba znaczy więcej niż trochę.
Pamiętam jak ze śmiechem powiedziałem, że zmokniemy, jeśli mnie nie puścisz i nie pozwolisz wziąć do ręki parasola, by nas uchronić przed deszczem. Pamiętam, jak odpowiedziałaś, że nie dbasz o to, bo za bardzo się ze mną stęskniłaś, żeby teraz puścić mnie tak od razu. 
Poczułem ciepło w całym ciele; to z radości, jaką sprawiły mi te słowa. Pragnąłem kiedyś od Ciebie usłyszeć, że za mną tęsknisz, ale nie spodziewałem się, że powiesz mi to tak szybko...
Powiesz to moim ukochanym głosem i uśmiechniesz się tym zniewalająco pięknym uśmiechem; najpiękniejszym, jaki kiedykolwiek widziałem. Ale powiedziałaś i ja wtedy zdałem sobie sprawę, że tęskniłem równie mocno i że sam nie dbam o to, że lodowaty deszcz leje mi się za kołnierz kurtki i że prawdopodobnie się rozchoruję. Nie dbałem o to. Chciałem tylko i wyłącznie czuć Twoje ciepło, ucisk Twoich ramion, które oplatały moją szyję i smaganie Twoich włosów na moim policzku pod wpływem zimnego wiatru.
,,Cześć", powiedziałaś wreszcie, kiedy się ode mnie odsunęłaś. Poczułem wtedy zimno, ale i tak byłem ogromnie szczęśliwy i dziękowałem Bogu za to, że pozwolił nam się spotkać. ,,Może pójdziemy gdzieś, gdzie jest ciepło? Zmarzłam trochę i widzę, że ty też", zaśmiałaś się przy tym tak ciepło, że w ogóle zapomniałem, iż coś do mnie mówisz.
Ocknąłem się dopiero wtedy, gdy zobaczyłem, że podnosisz swoją torbę z ziemi i wtedy ja wziąłem parasol i zaprosiłem Cię do kawiarni, gdzie przegadaliśmy tyle czasu, iż właściciel musiał nas delikatnie wyprosić z lokalu, ponieważ zamykał.
To było takie nasze spotkanie, którego nie zapomnę nigdy ze względu na to, jak zaskoczyłaś mnie powitaniem. Rozkoszowałem się tym do kolejnego i co dzień na nowo wspominałem wszystko, co robiliśmy. Każdą wolną chwilę przeznaczałem na przywracanie w pamięci Twojego zapachu, dotyku...
Najbardziej zapamiętałem to, jak gładziłaś moją dłoń, którą w tej kawiarni położyłem na stoliku.
Muszę szczerze przyznać się do tego, że zrobiłem to, by przekonać się, jak zareagujesz. W głębi serca właśnie liczyłem na to, że położysz swoją delikatną i małą dłoń na mojej. Liczyłem na to i nawet straciłem nadzieję, kiedy nie zrobiłaś tego od razu. Musiałem czekać chyba wieczność, aż wreszcie to zrobiłaś. I...
Boże, jak bardzo chciałbym, żebyś to znowu zrobiła!
Pamiętam to w najdrobniejszych szczegółach i nie mam zamiaru zapomnieć.
Najpierw niepewnie zetknęłaś swoje palce z moimi. Poczułem dreszcz i przerwałem w pół zdania, nawet nie pamiętając o czym zacząłem mówić...
Potem Twoje palce na moich. 
Ja nie wiem, co mam zrobić, jak postąpić, żeby Cię nie wystraszyć, a jednocześnie jakoś zachęcić do tego, żebyś posunęła się jeszcze dalej. 
Następnie robisz to. Kładziesz całą swoją dłoń na mojej, a ja jestem tak szczęśliwy, że nie umiem ukryć radosnego uśmiechu.
Nawet teraz mam na ustach uśmiech, który miałem wtedy. Bo każde wspomnienie Twojego dotyku przyprawia mnie o dreszcze radości, których nie chcę powstrzymać za nic w świecie.
Chciałbym czuć Twój dotyk za każdym razem, kiedy będę go potrzebował.
Potrzebowałem go wtedy, potrzebuję go teraz i będę potrzebować już zawsze.
Na zawsze.

Pierwsza dziesiątka za pasem, więc proszę o komentarz od każdego, kto to czyta. Chciałabym się przekonać, ilu mam czytelników, którzy chcą poznawać historię Cassandry i Williama.

piątek, 3 października 2014

Trzydzieści jeden prawd. [9/31]

Miłości moja,
w poprzednim liście pisałem, że od zawsze uwielbiałem Twój uśmiech, jednak jeszcze ani razu nie wspomniałem o tym, jak bardzo podobał mi się Twój głos i jakie dreszcze wywoływał na moim ciele. 
Za każdym razem, gdy coś do mnie mówiłaś, kiedy wypowiadałaś moje imię... umierałem.
Twój głos to nietypowa mieszanka czegoś wyjątkowego, czego nawet nie potrafię określić... nawet nie umiem ubrać w słowa tej jego... wyjątkowości. Nie umiem opisać przeżyć, jakie towarzyszyły mi, kiedy rozmawialiśmy nawet o błahych i mało istotnych sprawach. Twój głos był cudowny nawet, gdy na mnie krzyczałaś, kiedy już nasze relacje zamieniły się w pewnego rodzaju przyjaźń.
Ale to było po kilku miesiącach, kiedy już obydwoje wróciliśmy z Malediwów, każde do swojego życia, chociaż nie umiem opisać mojej radości, kiedy to okazało się, że mieszkamy w tym samym mieście, choć na dwóch jego krańcach!
Ale to już temat na inny list, choć nie ukrywam, że chciałbym napisać Ci teraz jak szczęśliwy byłem, kiedy powiedziałaś mi, gdzie mieszkasz. No, i oczywiście, że wynajmujesz mieszkanie sama, a nie z jakimś mężczyzną... Tego bym chyba nie przeżył, bo już wtedy czułem, że będę o Ciebie wielce zazdrosny; nawet gdybyś tylko rozmawiała z jakimś mężczyzną, który by mi się nie spodobał...
Ale o tym w innym liście, bo nie mogę tego wszystkiego mieszać, żeby nie stworzyć w listach żadnego chaosu. Wtedy nie mogłabyś razem ze mną analizować moich uczuć do Ciebie, które z każdym dniem stawały się coraz wyraźniejsze i trudniejsze do ukrycia.
To była w większości Twoja wina, że zawróciłaś mi w głowie, wiesz?
Najbardziej ujął mnie chyba ten Twój głos...
To pomieszanie seksowności, zmysłowości, delikatności, stanowczości i tylu innych przeciwieństw, które go tworzą, że nie jestem w stanie wymienić ich wszystkich w jednym liście, żeby jakiegoś przez przypadek nie pominąć. 
Ale na razie skupię się na istocie listu dzisiejszego, pozwolisz?
Wiem, jak bardzo nie lubisz, kiedy ktoś prawi Ci komplementy, ale chyba w większości moje listy do Ciebie na tym będą polegać, więc - przykro mi - musisz się zacząć do tego przyzwyczajać. 
Bo składasz się z samych zalet, które w każdym kolejnym liście chciałbym chwalić i komplementować. Szkoda tylko, że po mojej śmierci już nie będziesz słyszeć ode mnie jak bardzo zakochany byłem w Tobie i w Twoim głosie. Natomiast ja już nigdy nie usłyszę jak na mnie krzyczysz (naprawdę lubiłem, kiedy na mnie krzyczałaś i robiłaś mi awantury o najdrobniejsze głupstwa!), nie będę widział Twojego ślicznego uśmiechu... I tego będzie mi najbardziej brakować po moim odejściu. Tak bardzo chciałbym zabrać Ciebie ze sobą albo zostać przy Tobie i nie musieć Cię opuszczać, ale to już nie zależy ode mnie. Nie mam prawa sprzeciwiać się chorobie, chociaż - gdybym mógł - zrobiłbym wszystko, żeby temu zapobiec.
Tak bardzo chciałbym wcielić się w rolę sir Williama z Twojego ulubionego filmu z Heathem Leadgerem, który uwielbiałaś, a ja byłem zmuszony oglądać go z Tobą za każdym razem, kiedy naszła Cię ochota, a potem słuchać tego, jak wzdychasz do tego zmarłego aktora. Mimo, iż to tylko Twój ulubiony aktor, który w dodatku już dawno umarł, nie potrafiłem nigdy słuchać tego, jak bardzo - Twoim zdaniem - jest przystojny. Zbyt zazdrosny o Ciebie byłem, jestem i chyba już zawsze będę, bo chyba w jakiś sposób będę mógł patrzeć na Ciebie z góry i oceniać, z jakimi ludźmi się teraz będziesz spotykać i serce będzie mi krwawić, gdy będę widzieć, że ktoś inny - nie ja - słyszy Twój głos, widzi Twoje oczy i uśmiech, słyszy Twój śmiech i ma to wszystko, czego ja już mieć nie będę. Nie chcę Cię wprowadzać teraz w taki stan, że będzie Ci przykro, że będziesz wypłakiwać oczy, gdy mnie już nie ma przy Tobie, ale wiedz, że nie musisz! Nie płacz za mną, bo mnie nigdy w Twoim życiu nie zabraknie, a nawet gdyby tak się stało, to po prostu przeczytaj któryś z moich listów do Ciebie i wtedy będziesz mieć pewność, że nigdy, przenigdy Cię nie zostawiłem. Ani na sekundę.
Bo jak mógłbym zostawić ten cudowny głos, bez którego nie potrafiłem nigdy funkcjonować dłużej niż dwie sekundy?
Jak miałbym przestać ciągle słuchać tego, jak do mnie mówisz w ten swój zmysłowy i jednocześnie niedostępny sposób, żebym ,,nie przyzwyczajał się" do tego, że naprawdę darzysz mnie jakimś pozytywnym uczuciem. Zmienność Twoich nastrojów, tego, że jesteś dla mnie albo miła, albo opryskliwa, przysparzała mi tyle zmartwień i radości, że nie umiałbym nigdy o tym zapomnieć i jestem pewien, że nawet nie zdołam wyrzucić tego z umysłu.
Wszystko, wypowiedziane Twoim głosem, brzmiało dla mnie jak najpiękniejsza muzyka, której żaden inny kompozytor nie umiałby stworzyć. Każde Twoje słowo było kolejnym cudem, który chciałem mieć na wyłączność. 
Ciebie chciałem mieć na wyłączność i zawsze dziwiłem się, że mogłem nazwać Cię ,,moją kobietą", a Ty się z tego cieszyłaś jak mała dziewczynka na widok nowej lalki Barbie. To w Tobie też tak bardzo kochałem, że nie wyobrażam sobie teraz, że nie będę widział Twojej radości z, nawet najmniejszych i nieistotnych, rzeczy, które dla mnie zazwyczaj były bez znaczenia. 
Tak bardzo chciałbym móc Cię teraz usłyszeć, móc o raz kolejny doświadczać tylu pięknych emocji, kiedy mówisz do mnie. Nawet, jeśli to zwykła błahostka.
Chciałbym móc słyszeć Twój głos non stop, żeby mieć radość z tego, że mogę Cię słyszeć i wszystko, co mówisz, jest moje.
Chciałbym tak zawsze.
Na zawsze. 


Od razu przepraszam za tak duże przerwy w dodawaniu kolejnych listów, ale to przez brak czasu. Proszę o wybaczenie.

sobota, 20 września 2014

Trzydzieści jeden prawd. [8/31]

Ukochana,
ten list będzie dla mnie wyjątkowy, ponieważ będzie o Tobie. Tylko o Tobie. I Twoim uśmiechu, który uwielbiałem, gdy patrzyłem na Ciebie. Na Twoją twarz, śmiejące się oczy, w których widziałem małe iskierki radości, kiedy się uśmiechałaś. Uwielbiałem Twój uśmiech i o tym właśnie chcę Ci w tym liście opowiedzieć.
Pamiętasz jak od ostatniego spotkania na plaży, widywaliśmy się codziennie, a wtedy Ty opowiadałaś mi o sobie, a ja przedstawiałem Ci siebie?
Czasem mówiłem coś zabawnego, co Cię rozbawiło i wtedy widziałem Cię najpiękniejszą. Śmiałaś się głośno, a Twoje oczy razem z Tobą. Z Tobą śmiał się cały świat dookoła nas, a ja nie mogłem oderwać od Ciebie wzroku. 
Śmiałaś się tak, jakbym był najzabawniejszym komikiem na świecie, który opowiada najśmieszniejsze żarty specjalnie dla Ciebie. Czy mi to w jakiś sposób przeszkadzało? Że tak się śmiałaś jakby mnie obok Ciebie w ogóle nie było, że zachowywałaś się tak jakbyś szła obok swojej najlepszej przyjaciółki, którą znasz od najmłodszych lat, a nie u boku obcego mężczyzny, którego dopiero poznajesz?
Absolutnie. W żadnym wypadku. Nigdy mi to nie przeszkadzało. Nawet przeciwnie - cieszyłem się, że zachowujesz się przy mnie tak swobodnie, jakbyśmy znali się od lat. 
I to mi wiele ułatwiało, ponieważ dzięki Tobie, z Twoją pomocą, mogłem utorować sobie drogę wprost do Twojego serca i duszy. 
Było naprawdę ciężko, gdyż mimo wszystko byłaś bardzo niedostępna i zamknięta w sobie. Mimo, iż śmiałaś się ze mną, do mnie i ze mnie, nie potrafiłem nigdy stwierdzić do końca, co tak naprawdę do mnie wtedy czułaś, kiedy z uśmiechem na twarzy ocierałaś łzy, które wywołał śmiech. Byłaś jednocześnie tajemnicza i otwarta.
Nie mówiłaś mi nic o sobie tak sama z siebie, zawsze musiałem Cię pytać, a Ty wtedy mówiłaś mi wszystko. To było naprawdę skomplikowane i już wiedziałem, że nie jesteś taką samą dziewczyną, jak inne, z którymi wcześniej łączyły mnie więzy przyjaźni czy swego rodzaju koleżeństwa.
One nie miały nic przeciwko temu, żebym wypytywał je o wszystko; czy to dotyczyło przeszłości, przyszłości, czy teraźniejszości. Opowiadać mogłyby całymi godzinami, gdybym tylko zechciał ich wysłuchać. 
Potem mówiły, że rzadko im się zdarza wyżalić takiemu słuchaczowi jak ja i były mi za to wdzięczne. A ja nic nie mówiłem, bo tak naprawdę pytałem z grzeczności i słuchałem też z grzeczności.
A potem zjawiłaś się Ty i wszystko się zmieniło.
Zapragnąłem wiedzieć na Twój temat wszystko, żeby tylko móc słuchać jak opowiadasz, słuchać Twojego głosu...
Pochłaniałem każde zdanie, które wypowiadałaś, każdą odpowiedź na pytanie, które Ci zadałem i cieszyłem się, że chcesz mi w ten sposób pozwolić siebie poznać. 
I tym sposobem właśnie tworzyłem sobie do Ciebie drogę.
Torowałem ją powoli, chociaż chciałem to zrobić jak najszybciej, oby tylko poznać Cię całą. 
Pozwalałaś mi na to i wydaje mi się teraz, kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, że zdawałaś sobie sprawę z tego, jak bardzo mi zależy na tym, żeby Cię poznać.
Mam rację?
Widziałem czasem Twój wzrok, który padał na mnie podczas gdy milczeliśmy, siedząc koło siebie na plaży i ta cisza, która między nami zapadła, wcale nie była krępująca.
Wręcz oczyszczająca.
Patrzyliśmy wówczas na zachodzące słońce. A przynajmniej ja patrzyłem, a Ty wtedy miałaś wzrok skupiony na mnie.
,,Dlaczego mi się tak przyglądasz?", zapytałem któregoś razu. Nie odwróciłaś wtedy wzroku, tylko wciąż na mnie patrzyłaś.
,,Zastanawiam się", odpowiedziałaś tylko, intrygując mnie jeszcze bardziej.
Posłałem Ci pytające spojrzenie, ale nie zwróciłaś na to uwagi. Odwróciłem więc głowę, znowu wpatrując się w ocean i odezwałem się: ,,Nad czym? Powiesz mi?".
Zawsze musiałem prosić, żebyś mi coś powiedziała. Stało się to takim cudownym rytuałem...
,,Nad tym, dlaczego ciągle o tobie myślę, kiedy zostaję sama, a ty wracasz już do sobie. Nad tym, dlaczego ciągle wracam do ciebie każdego dnia, nie mogąc sobie wyobrazić, że nie spędzę go bez ciebie. I nad tym, czy ty też czujesz coś takiego".
Zdębiałem. Nie miałem pojęcia, co też mógłbym odpowiedzieć na takie wyznanie, które zaskoczyło mnie niesamowicie. Zawsze byłaś ze mną szczera, co zdążyłem zauważyć, ale tez ciągle potrafiłaś mnie zaskoczyć. Dlatego właśnie nie mogłem zepsuć tamtej chwili.
W głębi serca poczułem, że nie należy teraz odpowiadać na Twoje ukryte pytanie: czy czuję do Ciebie to samo, co Ty do mnie? Nie, nie mogłem tego zniszczyć.
To była taka... niepewność, która zapewniała nam każdy kolejny dzień razem.
Pamiętam, że wtedy pragnąłem powiedzieć Ci: TAK! Ja też mam tak samo! 
Ale nie powiedziałem. Musiałem zachować i pielęgnować tę niepewność.
,,I do jakich wniosków doszłaś?", zapytałem tylko, mając nadzieję, że nie usłyszałaś drżenia w moim głosie.
,,Tego ci na razie nie powiem".
Uśmiechnąłem się wtedy do siebie. Byłem najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem.
Jeszcze bardziej szczęśliwy byłem, kiedy położyłaś głowę na moim ramieniu i razem tak oglądaliśmy zachód słońca, który już dawno zamienił się w wieczór.
Stworzyłem wtedy kawałek tej drogi, którą zamierzałem zamienić w ścieżkę do Twojej duszy i serca. Miałem zamiar zrobić to najdoskonalej jak potrafiłem.
I miałem wtedy marzenie.
O tej drodze.
I kiedy tak siedzieliśmy razem, wyobrażałem sobie, że już ją stworzyłem. I tę drogę chciałem wówczas przemierzać codziennie i znać ją na pamięć.
Teraz ponownie zjawiam się na początku tej trasy, by przejść po raz kolejny tę samą drogę, którą znam na pamięć i którą zapamiętałem doskonale przez cały ten czas naszej wspólnej historii.
I teraz, jeśli pozwolisz mi na to, znowu przejdę się na spacer do Twojego wnętrza.
I, jeśli tylko wyrazisz na to zgodę, rozpocznę cykl wiecznych wędrówek.
W tę i z powrotem.
Do Twojego serca, do Twojej duszy.
Tak, by wyryć niezniszczalną ścieżkę, która zachowa się do końca świata i jeszcze dłużej.
Na zawsze.

poniedziałek, 15 września 2014

Trzydzieści jeden prawd. [7/31]

Cassandro,
zaczęliśmy jeszcze raz to, co nam nie wyszło od razu. Byłem wtedy taki szczęśliwy, że miałem ochotę tam, na tej plaży, o zachodzie słońca, złożyć na Twoich ustach pocałunek wypełniony tymi wszystkimi emocjami, które mi towarzyszyły, gdy na Ciebie patrzyłem, pozwalając Ci mnie w sobie rozkochiwać. Bo to właśnie robiłaś - za każdym razem, kiedy tylko byłaś w pobliżu. I właśnie to chcę Ci dzisiaj napisać, w siódmym liście.
Rozkochiwałaś mnie w sobie od samego początku.
Wtedy, gdy na Ciebie patrzyłem, kiedy dotykałem, kiedy czułem Cię obok siebie.
Może to zabrzmi podobnie do tego, co napisałem Ci kilka listów wcześniej, gdy wspominałem o tym, ileż razy zakochałem się w Tobie, jednak tamto nie miało dużo wspólnego z tym, co chcę Ci napisać teraz. A to bardzo ważne. Tak ważne, iż nie da się umieścić tego w szufladce z innymi prawdami. Nie można mieszać ze sobą dwóch - nawet podobnych sobie - uczuć, gdyż nie ma dwóch takich samych rodzajów miłości. Dla każdego człowieka miłość jest inna. Tak, jak nie da się kochać dwóch osób naraz, tak nigdy nie zdarza się, by dwie osoby kochały tak samo. 
Ktoś kocha mniej lub bardziej, jedna osoba poświęca się bardziej, inna mniej. I nie można powiedzieć, że dwie osoby kochają się tak samo mocno.
Zdaję sobie sprawę, że nie kochasz mnie tak, jak ja Ciebie.
Wiem, iż może moja miłość do Ciebie była większa, niż Twoja do mnie, lecz na pewno nie kochaliśmy się tak samo. Bo jesteśmy różni.
Pamiętasz jak opowiadałaś mi o sobie wtedy, gdy siedzieliśmy na plaży i ,,rozpoczynaliśmy wszystko od nowa"? 
Mówiłaś o swoim skomplikowanym charakterze, o tym, jak nie lubisz ludzi i najchętniej nie ruszałabyś się z domu. Wspominałaś o tym, jak lubisz spacerować, co wydało mi się dziwne, skoro wcześniej powiedziałaś, iż nie lubisz wychodzić z domu. A kiedy o to zapytałem, kolejny raz zaskoczyłaś mnie odpowiedzią: 
,,Nie zrozumiesz mnie i moich zachowań, dopóki mnie nie poznasz. Nie wiesz, jak ciężko jest być człowiekiem, który nie umie sobie znaleźć miejsca na ziemi. Nie wiesz o mnie nic, prócz tego, co ci powiedziałam. Więc mnie nie znasz i nie umiesz zrozumieć. Ale to może się zmienić, kiedy pozwolę ci mnie poznać". Uśmiechnęłaś się wtedy do mnie, a ja nawet nie musiałem zadawać kolejnego pytania, a już wiedziałem, co odpowiesz.
,,A pozwolisz mi się poznać?", zapytałem, a Ty ponownie się uśmiechnęłaś.
,,Po to tutaj dzisiaj przyszłam". 
W tym momencie serce mi zadrżało, coraz mocniej zaczęło bić i nawet nie zauważyłem, kiedy przysunęłaś się do mnie bliżej. Twoje ramię dotykało mojego, a ja czułem się jakbym był w siódmym niebie albo jeszcze lepiej. 
Więc zaczęłaś odkrywać przede mną siebie, mimo iż nie znaliśmy się prawie wcale.
Zaczęłaś opowiadać mi o sobie, jak starasz się unikać ludzi, ponieważ za szybko się do nich przywiązujesz, a kiedy oni mówią Ci, że już Cię nie potrzebują, cierpisz bardziej niż mogę to sobie wyobrazić.
Wtedy we mnie pojawiła się iskierka nadziei na to, że może w jakimś stopniu do mnie też się przywiążesz, ale ja nigdy bym Cię nie zostawił.
Tylko... tylko Cię zawiodłem.
Siebie także, ponieważ wcale nie chciałem Cię opuszczać.
Byłaś... A co ja piszę! Jesteś! Najważniejszą istotą w moim życiu i chciałem być zawsze przy Tobie. Tylko moja choroba przeszkodziła mi w spełnieniu obietnicy, którą dałem nam obojgu.
Miałem być z Tobą i przy Tobie ciągle, gdybyś tylko mnie potrzebowała. A nawet wtedy, gdy będziesz miała mnie dość.
Nie będę przy Tobie ciałem, lecz moja dusza zawsze z Tobą będzie.
Pamiętaj, że ją posiadłaś.
Masz moją duszę i serce.
Na zawsze.

List siódmy pojawił się wcześniej niż myślałam, ale dodaję go, ponieważ mam chwilę wolnego, mogłam coś napisać. Nie obiecuję nic, ale postaram się dodawać kolejne prawdy jak najczęściej.

wtorek, 9 września 2014

Trzydzieści jeden prawd. [6/31]

Miłości moja, 
to już szósty list, który do Ciebie piszę. Pewnie myślisz sobie, że nie zdołam wymyślić jeszcze dwudziestu pięciu powodów, o których pisałem wcześniej... Szczerze? Ja także nie jestem co do tego pewien, chociaż będę się starał. Będę się starał oddać to wszystko, co do Ciebie czuję w każdym pojedynczym liście, ponieważ na wszystko to zasłużyłaś. 
Poprzednio zobrazowałem Ci to, co działo się ze mną, gdy postanowiłem, że dam Ci spokój. Nie było mi lekko, ponieważ ciągle siedziałaś w mojej głowie. Nie mogłem myśleć o niczym innym, tylko o Tobie. 
Jednak już nie będę powtarzać tego samego, co wcześniej. Teraz zrobię kolejny krok i przedstawię Ci następną prawdę. Szóstą.
Kiedy już jakoś przyzwyczaiłem się i pogodziłem z myślą, że na pewno nie będziesz częścią mojego życia, Ty mnie zaskoczyłaś i zupełnie nie wiedziałem, co mam z tym zrobić. A decydować musiałem szybko, ponieważ mogłaś mi się wymknąć.
Pamiętasz to, jak po kilku dniach od naszej drugiej rozmowy, to Ty do mnie podeszłaś?
Byłem w takim szoku, że myślałem, iż mnie z kimś pomyliłaś. 
Ten dzień również pamiętam bardzo dobrze, jakby to wszystko wydarzyło się przed paroma minutami. Jakby przed chwilą odmieniło się całe moje życie, poczynając od Twojego podejścia do mnie na plaży.
To zabrzmi zabawnie, ale chyba można by nazwać Malediwy ,,naszym miejscem".
Tym razem miałaś na sobie zwiewną spódnicę do ziemi i bluzkę. Byłaś ubrana na biało, co kojarzyło mi się za każdym razem z aniołem. 
Ja siedziałem na piasku, wpatrując się w ocean. Często tak robiłem od kilku dni i nawet nie zwracałem uwagi na przechodzących ludzi. Ciebie także nie zauważyłem. Dopiero, gdy usiadłaś koło mnie, podciągając kolana pod brodę, zorientowałem się, że ktoś zajął miejsce przy moim boku. Byłem całkowicie oniemiały i nie potrafiłem się ruszyć. 
,,Cześć", powiedziałaś wtedy, a ja otworzyłem oczy tak szeroko,iż czułem, że wyglądam jakbym zobaczył ducha. ,,Nie musisz się tak gapić, nie powiedziałam nic szokującego, ani tym bardziej nieodpowiedniego", dodałaś.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem! Wyobraziłem sobie jak to musiało wyglądać. Nie brzmiałaś, jakbyś chciała mnie zabić, więc zebrałem się w sobie na tyle, na ile pozwalała mi myśl, że siedzisz tak blisko, prawie dotykając mojego ramienia, wziąłem głęboki wdech i odpowiedziałem:
,,Hej. Miło cię widzieć".
Zapadła dłuższa cisza między nami, ale za nic w świecie nie umiałem jej przerwać. Bo niby co miałem Ci powiedzieć? Przekonałem sam siebie, że nie powinienem zabierać głosu, gdyż to Ty zrobiłaś pierwszy krok i Ty powinnaś coś powiedzieć. Patrzyłem więc nadal na zachodzące słońce i czekałem. A Ty odezwałaś się po chwili, a to, co mi powiedziałaś... Nie wiedziałem, że jeszcze będziesz umiała mnie zaskoczyć!
,,Chciałam cię przeprosić. Źle się zachowałam w stosunku do ciebie i naprawdę uważam, że powinnam czasem się odrobinę pohamować". Chciałem Ci przerwać, ale mi nie pozwoliłaś. ,,Nie przerywaj mi, bo zwykle nie przepraszam byle kogo. Robię to tylko wtedy, gdy wiem, iż naprawdę muszę. A teraz jest właśnie ten moment". Pamiętam to wszystko, co mi wtedy powiedziałaś i nie sądzę, bym kiedykolwiek zapomniał. ,,Zachowałam się jak idiotka. Nie powinnam mówić do ciebie takich rzeczy, ponieważ to, że nie chcę cię poznać byłoby nieprawdą. Nie znam cię, to prawda, nieźle mnie wkurzyłeś, co nieczęsto zdarza się mężczyznom, którzy tylko na mnie patrzą, ale chciałabym cię poznać. Naprawdę". 
Nawet teraz nie wiem, jak mógłbym to skomentować, ponieważ wciąż nie dociera do mnie, że właśnie wtedy okazałaś mi swoje zainteresowanie. Wtedy także zwróciłem na to uwagę i chciałem być z Tobą absolutnie szczery, lecz w ostatniej chwili się powstrzymałem. Nie mogłem znowu Cię do siebie zniechęcić poprzez wylanie z siebie tego wszystkiego, co we mnie tkwiło.
Jednocześnie mnie zadziwiłaś.
Spodziewałem się po Tobie bardzo dużo. Lecz nigdy nie powiedziałbym, że umiesz i chcesz sama z siebie kogokolwiek przepraszać! Wszystkie kobiety, z którymi wcześniej się spotykałem, mówiły, że one nigdy nie przepraszają, bo to nie jest cecha kobiet. Ciągle o tym mówiły, aż wreszcie sam także przyjąłem to jako zasadę. Kobieta nie przeprasza.
A Ty mnie przeprosiłaś, chociaż wcale nie powinnaś i w ogóle tego od Ciebie nie oczekiwałem. I to jest właśnie taka prawda - zaskakiwałaś mnie zawsze, gdy myślałem, że już znam Twój charakter na tyle, by wiedzieć, czego mógłbym się spodziewać.
A spodziewałem się wszystkiego, tylko nie przeprosin.
Krzyków za to, że nie zniknąłem z miejsca, w którym były spore szanse na spotkanie, awantury o to, że ciągle bywam na plaży, gdy Ty w tym samym czasie po niej spacerujesz... Naprawdę uważałem Cię za dziewczynę, która bardzo przypomina te, które do tej pory stanęły na mojej drodze... A Ty byłaś inna.
Kiedy już odzyskałem język w gębie, mogłem Ci odpowiedzieć:
,,Nie masz mnie za co przepraszać. To ja powinienem błagać cię o wybaczenie za to, że zachowałem się jak ostatni palant. Nie chciałem się na ciebie wcześniej natknąć, planowałem zniknąć z twojego życia raz na zawsze, a to miało nastąpić już niedługo, gdyż wracam do domu...".
,,Boże! Przeze mnie!". Kiedy się tak uniosłaś, poczułem, że Tobie też w jakiś sposób na mnie zależy. A przynajmniej na tym, żeby między nami było w porządku. ,,Nie chciałam ci zepsuć wakacji. Wybacz".
Patrzyłaś mi wtedy w oczy.
Popełniłaś straszny błąd, ponieważ miałem tak ogromną ochotę Cię pocałować, że tylko sekundy dzieliły mnie od schwytania w dłonie Twojej twarzy i zmiażdżenia Twoich słodkich warg moimi... W ostatniej chwili się opanowałem.
,,Nie ma o czym mówić. To nie twoja wina, naprawdę. Wszystko okej", uspokajałem Cię i czułem się wtedy naprawdę szczęśliwy.
,,Możemy więc zacząć jeszcze raz?", zapytałaś, a ja, uśmiechając się zupełnie szczerze, wyciągnąłem do Ciebie dłoń i zaczęliśmy.
Jeszcze raz.
I ten raz miał ciągnąć się już zawsze.
Na zawsze.


I teraz wiadomość: nie wiem, kiedy dodam siódmy list, ponieważ teraz mój dostęp do Internetu będzie ograniczony. Przeprowadzka, szkoła i tak dalej... Ale postaram się co jakiś czas dodawać kolejne części.

środa, 3 września 2014

Trzydzieści jeden prawd. [5/31]

Kobieto mojego życia,
w poprzednim liście opisałem Ci, jak bardzo zmieniło mnie pojawienie się Ciebie w moim życiu. Dzisiaj natomiast chciałem Ci opowiedzieć o tym, jak nie mogłem normalnie funkcjonować po naszym drugim spotkaniu.
Wtedy unikałem Cię jak ognia. Pragnąłem o Tobie zapomnieć, nie przywoływać obrazu Twoich oczu, ust, włosów, ciała... Nie chciałem mieć Cię w pamięci, bo to by oznaczało, że musiałbym cierpieć. Bo zraniły mnie Twoje ostatnie słowa, ale przecież nie mogłem pozwolić sobie na to, żeby jakaś dziewczyna, która mnie nie chce, doprowadziła do tego, że przestałbym wierzyć w siebie i własne możliwości dotyczące zdobywania kobiet. 
Nie chciałem, ale jednak przez Ciebie, nie mogłem myśleć o niczym innym, prócz tego, jak mógłbym Cię zdobyć. Ciebie i nikogo innego.
Wtedy, po naszym drugim spotkaniu, nie wychodziłem na plażę przez dwa następne dni. Nie robiłem nic, oprócz spania, jedzenia, oglądania telewizji i myślenia o Tobie. Zastanawiałem się czy Ty także o mnie myślisz, czy spacerujesz jeszcze wieczorem, rozmyślając przy zachodzącym słońcu...
Dziwne, nie sądzisz?
Jak mogłem w ogóle brać pod uwagę, że Ty, która nawet nie chciałaś mnie poznać, myślałaś o kimś takim jak ja? Kimś, kto był wobec Ciebie nachalny i zachowywał się jak idiota? Miałem zdecydowanie zbyt wybujałą wyobraźnię, którą należało ujarzmić. I tak właśnie zrobiłem, zamykając się w czterech ścianach przez dwa dni.
Nie myślenie o Tobie kompletnie mi nie wychodziło... 
Wciąż miałem w głowie Twój obraz, ciągle zastanawiałem się nad tym wszystkim, co powinienem teraz zrobić, jak postąpić, żeby móc zacząć wszystko od początku, aby jeszcze raz spróbować nawiązać z Tobą chociaż cieniutką nić porozumienia, która mogłaby coś zmienić... Czy mi się udało? Nie. 
Jedyne, co chciałem wtedy zrobić i nie zawahałbym się dłużej niż sekundę, czy powinienem, to odszukanie Cię i wyznanie tego, jak bardzo mi głupio i żałuję tego, jak zaczęła się nasza znajomość. Nie zrobiłem tego, ponieważ uznałem, że to najgłupsze i najbardziej upokarzające, co mógłbym wtedy zrobić. 
Podejście do Ciebie i powiedzenie tego wszystkiego kosztowałoby mnie nie tylko wielkim poczuciem wstydu, ale i odbiłoby się też na zdrowiu, bo serce nie wytrzymałoby takiego obciążenia.
Po czasie, który upłynął od tamtego dnia do dzisiaj, czyli dokładnie dwa lata i sześć miesięcy, mogę śmiało stwierdzić, że pozostanie w ukryciu było najlepszym wyjściem. Mimo tego, że było mi ciężko usiedzieć w miejscu, zasypywany ciągłymi myślami o Tobie, to dałem radę, z czego byłem dumny. Dwa dni to bardzo dużo, więc wtedy, gdy już wyszedłem ze swojej kryjówki, mogłem powiedzieć, że czuję się lepiej. Nie było mi już tak wstyd, chociaż wciąż siedziało we mnie duże ziarno zawstydzenia, kiedy pomyślałem o tym, do czego doprowadziłem. 
A więc wyszedłem.
Na spacer.
Wieczorem.
Ale nie po to, by znaleźć okazję do spotkania z Tobą (choć wiedziałem, że to bardzo prawdopodobne, jeśli nie wyjechałaś). Chciałem się tylko przejść i zacząć powoli planować powrót do domu. Nie mogłem przecież wiecznie siedzieć na Malediwach i czyhać na Ciebie na każdym kroku. Musiałem zacząć planować życie bez Ciebie i już mi się to udawało, gdy spacerowałem boso wzdłuż oceanu, gdy Cię zobaczyłem. 
Nie wiedziałem, co robić, jak się zachować, więc byłem gotów nawet uciec, oby tylko nie spojrzeć Ci w twarz. Czułem się jak ostatni dureń, nawet, gdy o Tobie myślałem.
Kiedy Cię dostrzegłem, Ty chyba mnie nie zauważyłaś, byłaś zbyt daleko, toteż wykorzystałem sytuację.
Nie wiem, co mną wtedy kierowało, dlaczego tak postąpiłem, ale... uciekłem.
Odwróciłem się i odszedłem. 
Nie wiem, czy mnie wtedy rozpoznałaś, bo nie odwróciłem się ani razu. Potem tłumaczyłem sobie to tchórzostwo tym, że chciałem dać Ci spokój, a przynajmniej dopóki nie zebrałbym się w sobie i nie przestał tak obsesyjnie myśleć o tym, co się wydarzyło. 
Przez Ciebie zacząłem żałować swoich decyzji, które tak spontanicznie podejmowałem. I teraz myślę, że wcale tak źle na tym nie wyszedłem, więc zmieniłaś mnie.
Wracając do moich czterech ścian, wcale nie żałowałem, że nie stanąłem z Tobą twarzą w twarz. I tak nie wiedziałbym co powiedzieć.
Że żałuję?
Że chciałbym cofnąć czas?
Że pragnę już być z Tobą zawsze?
Na zawsze...  




Proszę wszystkich, którzy zaglądają na tego bloga o odpowiedzenie na pytania z poprzedniego wpisu. Tutaj macie link: Libster Blog Award. To taka zabawa, w której możecie wziąć udział.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Trzydzieści jeden prawd. [4/31]

Cassandro,
mówiłem Ci, że nadałaś sens mojemu życiu, od kiedy tylko Cię ujrzałem? Jeśli nie, to właśnie teraz o tym przeczytasz.
Do tej pory, przed pojawieniem się Ciebie na plaży przy akompaniamencie zachodzącego słońca, byłem człowiekiem, który nie przejmował się tym, co robi. Byłem chyba najbardziej spontanicznym człowiekiem na świecie. Nie zależało mi na niczym, prócz dobrej zabawy. Nie dbałem o wydatki, ponieważ tak naprawdę nie musiałem się o nie martwić - moja praca, którą mogłem wykonywać z domu, zapewniała mi taką wygodę, że pieniądze same wpływały na moje konto. Zajmowałem się sprzedażą nieruchomości, o czym doskonale wiedziałaś, więc pieniążki rosły na moim koncie, nawet bez mojej wiedzy.
Właśnie taki byłem.
I na pewno byś się we mnie nie zakochała, gdybym przedstawił Ci moje dotychczasowe życie - byłem totalnym leniem, który chciał się tylko bawić, jakby próbując być wiecznym nastolatkiem. 
Wtedy na Malediwach, kiedy Cię spotkałem, również w najlepsze korzystałem z życia, ponieważ chciałem się na trochę oderwać od komputera i spotkać jakąś dziewczynę, z którą mógłbym się zabawić. 
Ujrzałem Cię i wtedy po raz pierwszy i właśnie tak sobie o Tobie pomyślałem - jak o przygodzie na jedną noc. Tyle, że mnie zaskoczyłaś, podchodząc do mnie i wytykając mi, że się z Ciebie śmiałem. 
Przyznam, że mnie zatkało.
Ale po drugim spotkaniu wiedziałem, że nie uda mi się umówić z Tobą, a potem odstawić, kiedy byś mi się znudziła. Bo na pewno nie znudziłabyś mi się po jednym razie. 
Właśnie wtedy odmieniłaś moje życie. Dotarło do mnie, że chciałbym być w Twoim życiu kimś więcej niż jakimś osłem, który nie umie się zachować w obecności kobiety, która mu się podoba; nie chcę być kimś, kogo uważałabyś za niewychowanego buca, który prócz wypchanego portfela i dobrej pracy, nie ma kompletnie nic, nawet grama mózgu.
Chciałem być dla Ciebie kimś, bez kogo nie będziesz umiała się obejść.
Chciałem być dla Ciebie najważniejszą osobą w życiu.
Bo Ty stałaś się dla mnie takim kimś.
Po naszym drugim spotkaniu nie miałem pojęcia, jak mógłbym postąpić, co zrobić, żeby wszystko naprawić. Zachodziłem w głowę, stawałem na rzęsach, żeby wymyślić jakikolwiek plan, by Cię przeprosić za to wszystko. Nie chciałem być w Twoich oczach kompletnym dupkiem. Nie chciałem tego, ale też nie potrafiłem nic zrobić, żeby to zmienić. 
Byłem przekonany, że Ty nie chcesz mnie już widzieć. Bo i po co chciałabyś mieć ze mną jakikolwiek kontakt po tym, co mi wtedy powiedziałaś? Nie miałaś ochoty mnie poznać po pierwszym, nieudanym zresztą, spotkaniu, więc byłem przekonany, że i w przyszłości nie będziesz chciała nic w tym kierunku zmienić. 
Doskonale Cię wtedy rozumiałem, ponieważ sam nie pałałbym chęcią do nawiązania znajomości z kimś, kto zachowałby się tak samo w stosunku do mnie. Jednak jednocześnie chciałem to wszystko zmienić.
Chciałem naprawić to wszystko, tyle, że nie wiedziałem jakim sposobem się do Ciebie zbliżyć.
Wtedy nie myślałem logicznie i postanowiłem zrobić tę rzecz, która jako pierwsza wpadła mi do głowy - zniknąć. Tak, chciałem zniknąć z Twojego życia raz na zawsze, chociaż pojawiłem się w nim tylko na chwilę, nawet nie zagrzewając miejsca. Byłem całkowicie pewien, że nie chcesz mnie już widzieć i byłem gotów dać Ci spokój. I tak właśnie było. Starałem się Ciebie unikać jak ognia i wychodziło mi to całkiem nieźle, chociaż muszę przyznać, że było mi strasznie trudno.
Bo jak miałem Cię unikać, Cassandro, skoro dzięki Tobie wszystko się zmieniło?
Może to dziwne, ale naprawdę doznałem jakiegoś szoku, kiedy po naszym drugim spotkaniu uciekłem z podkulonym ogonem i czułem potworny wstyd za moje zachowanie. Nigdy nie zdarzyło mi się przepraszać kobiety za własne zachowanie, ponieważ nigdy nie musiałem - zawsze trafiałem na takie, którym wręcz podobało się to, jak je traktuję. A Ty? Ty byłaś inna. I wtedy zrozumiałem, że chcę, żebyś mnie odmieniła w taki sposób, bym mógł stanowić część Twojego życia.
Odmieniłaś moje życie, zakorzeniając się w moim sercu już za pierwszym razem, kiedy Cię zobaczyłem. Myślisz sobie teraz, że to była miłość od pierwszego wejrzenia, prawda? Całkiem możliwe, chociaż wtedy jeszcze nie wierzyłem w to słowo.
Miłość?
Zakochanie?
Bo niby jak można zakochać się w kimś, kogo zna się tylko z wyglądu, a nie zna się jego wnętrza? Może ja się po prostu w Tobie zauroczyłem?
W porządku - na razie będę to określał ,,zauroczeniem".
Więc przy pomocy kolejnych listów będziesz poznawać historię mojej miłości do Ciebie. Z zauroczenia przejdzie w zakochanie, a potem będzie to miłość. Wieczna miłość.
Bo będę Cię kochał.
Na zawsze.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Trzydzieści jeden prawd. [3/31]

Kobieto mojego życia,
oto przedstawiam Ci kolejny list, w którym chciałbym przekazać Ci parę wspomnień dotyczących naszego wspólnego życia. Dotyczy ono naszego drugiego spotkania.
Pamiętasz je?
Przywołaj ten obraz i zobacz to moimi oczami.
Drugi raz spotkaliśmy się już następnego dnia, gdy wieczorem znowu spacerowałaś wzdłuż oceanu. Tego dnia czekałem na Ciebie od samego rana, by choć przez chwilę Cię zobaczyć i mieć pewność, że nie wyjechałaś, a ja nie zrobiłem nic, by chociażby poznać Twoje imię. Spędziłem wiele długich godzin, wypatrując Cię wśród setek ludzi, spacerujących po plaży i za każdym razem, gdy myślałem, że Cię zobaczyłem, rozczarowywałem się, ponieważ się pomyliłem. Straciłem nadzieję, kiedy słońce już chyliło się ku zachodowi, a Ciebie wciąż nie było. Już miałem wracać i dać sobie spokój z Tobą i z czekaniem na Ciebie, ale wtedy zobaczyłem Cię znowu. Moje serce od razu przyspieszyło tempa, jak to było poprzedniego dnia, gdy podeszłaś do mnie, więc miałem już pewność, że to właśnie Ty kroczysz przy brzegu, wpatrzona w piasek pod Twoimi stopami. Znowu rozmyślałaś o czymś intensywnie, ubrana w żółtą sukienkę. Patrzyłem na Ciebie zahipnotyzowany, jakbym nigdy nie widział czegoś tak pięknego. Ale to byłaś Ty.
I to właśnie to chciałem Ci wyznać w tym liście.
Zawsze uwielbiałem na Ciebie patrzeć. Gdy chodziłaś zamyślona, kiedy miałaś zapłakane oczy, kiedy byłaś na mnie wściekła... Nigdy nie mogłem przestać się w Ciebie wpatrywać.
Tamtego dnia, kiedy ujrzałem Cię po raz drugi, zacząłem zastanawiać się, czy zgodziłabyś się, gdybym poprosił Cię o spotkanie. Tak, żeby móc rozpocząć znajomość, która dałaby mi choć namiastkę tego, co tak naprawdę chciałbym dostać. Wtedy zdecydowałem, że muszę zrobić coś, by nie stracić Cię już na samym początku.
Wpatrywałem się w Ciebie, nie mogąc oderwać wzroku, a Ty chyba to poczułaś, ponieważ w pewnym momencie zaczęłaś się rozglądać, a kiedy dostrzegłaś mnie, siedzącego na pasku, odwróciłaś wzrok i szłaś dalej, zupełnie mnie ignorując. 
Byłaś wtedy taka piękna! Tego dnia widziałem Cię pierwszy raz i od razu poczułem, że muszę poznać chociaż Twoje imię. Pamiętam każdy szczegół tego spotkania. Pamiętam, co zrobiłem, co powiedziałem... Pamiętam też to, jak Ty na to wszystko zareagowałaś.
Zebrałem całą odwagę, na jaką było mnie stać i podszedłem do Ciebie, próbując wydobyć z siebie swobodny ton. ,,Piękny zachód słońca, nie sądzisz?", zapytałem, gdy zacząłem iść z Tobą ramię w ramię. Chyba się mnie przestraszyłaś, bo podskoczyłaś na dźwięk mojego głosu, podniosłaś wzrok i widziałem, że jesteś bardzo zaskoczona.
,,Proszę?". Wyglądałaś wtedy tak pięknie... Twoje uniesione brwi w geście zdziwienia, zdezorientowane spojrzenie... Chciałem Cię taką oglądać jak najczęściej.
,,Powiedziałem, że mamy piękny zachód słońca", powtórzyłem, wciąż zachwycając się Twoją urodą. Byłem najszczęśliwszym facetem na Malediwach, kiedy mogłem tak iść obok Ciebie, mając jednocześnie świadomość, że możesz kazać mi odejść. 
,,Ach! Tak, tak. Naprawdę niesamowity", odrzekłaś i spojrzałaś w tę stronę, gdzie niebo i ocean stawały się jedną częścią, jakby zawsze tak było. Pomyślałem wtedy, że to jedyna szansa, by zmienić coś między nami i nie mogę jej zmarnować.
,,William", przedstawiłem się, a Ty spojrzałaś na mnie, jakbym powiedział coś nie tak. Przez chwilę chyba nie wiedziałaś, co zrobić, jednak szybko skinęłaś głową i wypowiedziałaś najpiękniejsze imię na świecie, które po tym spotkaniu miałem w głowie przez cały czas. 
,,Cassandra".
,,Bardzo miło mi cię poznać", odpowiedziałem, powstrzymując się, by nie złapać Cię za dłoń. Ty wzruszyłaś tylko ramionami, jakby w ogóle nie zależało Ci na byciu uprzejmą, czy podtrzymaniu rozmowy. Ale nawet cisza, która potem zapanowała między nami, nie przeszkadzała mi. Po prostu rozkoszowałem się myślą o tym, że idę obok Ciebie, co nawet nie było do pomyślenia jeszcze jakiś czas temu.
Kiedy pierwsza się odezwałaś, trochę mnie zaskoczyłaś swoim tonem. Wydawałaś się być zirytowana i nawet nie kryłaś się z tym, że chyba trochę Ci zawadzałem, przeszkadzając w rozmyślaniach. 
,,To ty jesteś tym chłopakiem, który wczoraj się ze mnie śmiał, prawda?". Nie próbowałaś być uprzejma, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że z Ciebie nie da się żartować.
,,Tak, ale naprawdę to nie miało na celu ośmieszania cię, ani nic podobnego!", zacząłem się tłumaczyć. ,,Nie chciałem, żeby tak to wyszło... sam nie wiem, dlaczego tak zareagowałem...".
,,Nie tłumacz się", odrzekłaś, a ja poczułem się jak ostatni idiota, bo dotarło do mnie, jak musiałaś się czuć. Wiedziałem, że właśnie traciłem szansę na stworzenie z Tobą jakiejkolwiek więzi.
,,Przepraszam, naprawdę nie chciałem cię urazić".
Nagle zatrzymałaś się gwałtownie, a ja odwróciłem się, zdziwiony Twoim zachowaniem. Ujrzałem zagniewaną dziewczynę, której rozdrażnienie wymalowało zmarszczki na twarzy; założyłaś ręce na biodra i patrzyłaś na mnie z mordem w oczach.
,,Nie przepraszaj mnie, bo nie masz za co. A tak właściwie to o co ci chodzi? Wczoraj gapiłeś się na mnie, kiedy spacerowałam, dzisiaj wygląda na to, że na mnie czekałeś... Co to ma znaczyć? Bo nie za bardzo podoba mi się, że ktoś jest wobec mnie nachalny. A zwłaszcza ktoś, kogo w ogóle nie znam i nie wiem czy mam ochotę poznawać".
Oniemiałem.
Naprawdę nie wiedziałem, co mam Ci na to odpowiedzieć. Wiedziałem, że możesz być zła, jednak nie spodziewałem się, że powiesz to wszystko tak dosadnie, że całkowicie odbierze mi mowę. 
Zupełnie nie miałem pojęcia jak zareagować, więc zdecydowałem, że lepiej będzie zostawić Cię w spokoju. Pamiętasz jak wtedy odszedłem? 
Powiedziałem tylko ,,przepraszam", odwróciłem się i odszedłem stamtąd, byś nie musiała mnie więcej oglądać.
Chciałem dać Ci spokój i stwierdziłem, że odejście będzie najlepszym wyjściem.
I teraz także odszedłem, tyle, że na zawsze.
Jednak w Twojej pamięci chciałbym być jak najdłużej.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Trzydzieści jeden prawd. [2/31]

Ukochana,
trzymasz w dłoniach kolejny list, który zawiera drugą rzecz, jaką chciałem Ci przekazać. Znasz już tę pierwszą i najważniejszą, więc teraz mogę zdradzać Ci po kolei to, czego nie zdążyłem Ci powiedzieć, kiedy całe dnie spędzaliśmy razem na robieniu tego wszystkiego, co sprawiało nam tyle radości i przyjemności.
Teraz przyszedł czas na prawdę drugą.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo się niecierpliwisz, ponieważ Cię znam, wiem jak bardzo chciałabyś poznać od razu treść wszystkich listów, rozrywając po kolei wszystkie koperty, które otrzymałaś, jednak muszę Cię o coś prosić i chciałbym, żebyś spełniła moje ostatnie życzenie. 
Chciałbym, abyś czytała jeden list jednego dnia. Tak, żebyś nosiła mnie w sercu jeszcze przez ten miesiąc, kiedy będziesz poznawać moje sekrety dotyczące tylko i wyłącznie Ciebie. Kiedy ja będę umierał z każdym listem, który przeczytasz, Ty będziesz coraz mocniej o mnie pamiętać. Przynajmniej jeszcze przez miesiąc.
Pamiętasz dzień, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy?
Ja nie zapomniałem nigdy; został przeze mnie określony mianem najpiękniejszego dnia w całym moim dotychczasowym życiu. I tego właśnie dotyczy druga prawda, którą muszę Ci wyjawić, ponieważ nie zdążyłem: ukradłaś mi sens życia już pierwszego dnia, kiedy zobaczyłem Cię po raz pierwszy.
Pamiętasz to?
To było na Malediwach. Jak się później okazało - Twoim ulubionym miejscu do spędzania wakacji. Spacerowałaś wtedy wzdłuż brzegu oceanu; miałaś na sobie białą, letnią sukienkę, która od razu stała się moją ulubioną. Rozmyślałaś o czymś tak intensywnie, że w pewnym momencie potknęłaś się o własne nogi. Stałem wtedy kilkanaście metrów od Ciebie, przy budce z lodami i roześmiałem się z Twojej niezdarności. Jednak pożałowałem tego od razu po tym, jak obrzuciłaś mnie wrogim spojrzeniem, jakbyś chciała zabić mnie wzrokiem, ale jednocześnie oblałaś się rumieńcem wstydu, czym mnie zauroczyłaś.
Właśnie wtedy zakochałem się w Tobie po raz pierwszy. 
Kiedy był drugi raz?
Jeszcze tego samego dnia, kilka minut później. Podeszłaś do mnie zaraz po tym, kiedy odzyskałaś głos, chciałaś mnie zabić spojrzeniem i powiedziałaś: ,,zabawne?". Trzymałem w dłoni wafelek z trzema śmietankowymi kulkami, które roztapiały się pod wpływem ostrych promieni słonecznych. Zauważyłem, że jesteś ode mnie niższa o parę centymetrów (potem już wiedziałem, że to było dziesięć centymetrów).
Wtedy zakochałem się w Tobie po raz drugi - w Twoich oczach - zielonych z brązowymi plamkami; w Twoich ustach, które tak bardzo mi się spodobały i od razu zapragnąłem zakryć je własnymi wargami; w Twoim głosie, który w ogóle nie pasował do tak drobnej dziewczyny; w całej Tobie się zakochałem.
Kiedy już sam oprzytomniałem, odrzekłem: ,,skądże", posyłając Ci szczery uśmiech, który Ty chyba uznałaś za ironiczny, powieważ odpowiedziałaś jedynie prychnięciem i odeszłaś, nie obrzucając mnie już żadnym spojrzeniem.
Odeszłaś i myślałem, że już nigdy więcej Cię nie zobaczę; że byłaś tylko gościem w moim życiu, który spowodował tyle zamieszania, że moje serce od razu zatęskniło do Twojego widoku, zwalniając gwałtownie po równie gwałtownym przyspieszeniu tempa. Jakby po przejechaniu się na kolejce górskiej. Bałem się, że nie będzie już Ciebie w moim życiu i nikt już nie podtrzyma tempa mojego bijącego serca.
Jednak stało się inaczej.
Pamiętasz?
Znowu wróciłaś do mojego życia i po raz kolejny się w Tobie zakochałem. Dziękowałem Ci wtedy w duchu, że przyszłaś w to samo miejsce następnego dnia, ponieważ czekałem na Ciebie. Czekałem na to, by znowu zobaczyć Cię w letniej sukience z rozpuszczonymi włosami i spacerującą wzdłuż oceanu. W sumie zakochiwałem się w Tobie po kilka razy dziennie i właśnie to chciałem Ci wyznać w dzisiejszym liście.
Każda sytuacja, w której mnie postawiłaś, wpływała na to, że zdobywałaś moje serce, sprawiając, że rosło z każdą minutą i biło specjalnie dla Ciebie. Uzależniłaś mnie od siebie i zatraciłem się w Tobie.
Na zawsze.

środa, 13 sierpnia 2014

Trzydzieści jeden prawd. [1/31]

Najdroższa,
czytasz ten list, gdy mnie już nie ma przy Tobie; nie ma mnie w Twoim życiu i nigdy już nie będzie.
Nie będę mógł Cię dotknąć, ani powiedzieć Ci chociażby jedno słowo, ponieważ odszedłem. Nie powiem Ci już, jak bardzo chciałbym być przy Tobie w każdej chwili Twojego życia. Nie będę wiedział, jak się czujesz: czy uśmiechałaś się już, czy może jesteś smutna. Nie będę w stanie zrobić niczego, na co miałbym ochotę i nie będę mógł patrzeć na Ciebie tak często i tak długo, jakbym tego chciał... Wszystko, co było dla mnie ważne do tej pory, a co było związane tylko i wyłącznie z Tobą, pozostanie dla mnie wielką niewiadomą.
Nie usłyszysz już mojego ,,dzień dobry" na rozpoczęcie kolejnego wspólnego dnia, ani ,,dobranoc" na jego zakończenie. Nie powiem Ci, jak bardzo podobasz mi się w tej letniej sukience, którą lubisz zakładać, gdy wybierasz się na spacer po plaży. Nie usłyszysz, jak ładnie dziś wyglądasz, mimo braku makijażu czy źle dopasowanej części garderoby, chociaż Ty zawsze wyglądałaś wyjątkowo, kiedy na Ciebie patrzyłem. Nigdy nie musiałaś starać się, by wyglądać przepięknie. Dla mnie byłaś uosobieniem piękna i doskonałości.
Dla mnie byłaś idealna.
Ale nie usłyszysz ode mnie już, jak bardzo lubię Twoje długie brązowe włosy, których loków nigdy nie mogłaś ujarzmić. Nie powiem Ci też, że za każdym razem, gdy patrzyłem w Twoje zielone oczy, zatracałem się w nich jak w głębi największego oceanu.
Nie poprosisz mnie już o dwie łyżeczki cukru do herbaty, którą tak często Ci przygotowywałem, kiedy Ty siedziałaś przy stole kuchennym w swojej za dużej koszulce i szortach. Nie wyjmę z szafki Twojego ulubionego kubka i nie powiem, jak bardzo mi się nie podoba i że powinnaś go wyrzucić już dawno temu.
Nie zrobimy razem już nic, co sobie zaplanowaliśmy.
Nie wyjedziemy razem na Malediwy, gdzie tak bardzo pragnęłaś wrócić w najbliższym czasie. Nie spędzimy razem czasu w domku w górach, dokąd lubiłaś wracać, kiedy mieliśmy za dużo wolnego czasu.
A teraz pewnie zastanawiasz się dlaczego odszedłem. Dlaczego zostawiłem Cię, nie wyjaśniając Ci nic wtedy, kiedy rozstaliśmy się jakiś czas temu, a ja powiedziałem, że muszę wyjechać na długo. Sam. Bez Ciebie. Chociaż tak bardzo wtedy chciałem powiedzieć Ci prawdę, nie mogłem nic wyjaśnić, by nie przysporzyć Ci więcej cierpienia. 
Dlaczego nie ma mnie już w Twoim życiu? Dlaczego zostawiłem Cię, kiedy mnie potrzebowałaś?
Ponieważ nie miałem innego wyjścia.
Nie mogłem postąpić inaczej.
To nie była łatwa decyzja, ale nie ja sam ją podjąłem. Można nawet powiedzieć, że nie miałem na to najmniejszego wpływu, ponieważ to ona - choroba, która mnie dopadła - miała największy wpływ na to, że Cię opuściłem.
Piszę do Ciebie ten list (pierwszy z trzydziestu jeden, jakie trzymasz teraz w dłoni), ponieważ muszę wyznać Ci trzydzieści jeden rzeczy, których nie zdołałem powiedzieć Ci, kiedy jeszcze żyłem i trwałem przy Tobie. 
I to właśnie ta pierwsza rzecz, która ma Ci wyjaśnić, dlaczego mnie już przy Tobie nie ma.
Zachorowałem na raka mózgu. To nieuleczalna choroba (przynajmniej mój przypadek był tym beznadziejnym, nie do uratowania) i nic nie dało się zrobić w mojej sytuacji. Guz został wykryty zbyt późno i był zbyt groźny. Lekarze próbują mnie oswoić z tą myślą, kiedy tylko przychodzą do mnie i pocieszają, że jeszcze nie wszystko stracone, chociaż i tak wiem, że to już koniec. Nie będzie mnie i tyle. Po co dają mi nadzieję na coś, skoro ja i tak wiem, że nie ma to najmniejszego sensu?
To śmieszne, nieprawdaż? 
Pamiętasz, jak zawsze mówiłaś mi o tym, by czerpać z życia jak najwięcej? Wyciskać je do samego końca, aż to ono będzie miało mnie dosyć, a nie ja jego. Robiliśmy to razem do tej pory i robimy to teraz. Nie opowiem Ci o tym, co rak zrobił z moim organizmem, żebyś nie musiała wiedzieć, jak bardzo jest mi ciężko. Uznałabyś mnie za mięczaka, a ja przecież jestem facetem, prawda? Nie mogę się nad sobą użalać i nie chcę robić tego, żebyś nie miała przed oczami obrazu mojego wątłego jestestwa. 
Moja kobieta nie może wiedzieć, w jakim stanie jestem. 
Bo Ty jesteś moją kobietą i zawsze nią będziesz.
Nawet teraz, kiedy mnie już nie ma.
I teraz mogę napisać te dwa znienawidzone przez Ciebie słowa, których za wszelką cenę unikałaś. 
Bo teraz została mi już tylko wieczność.
Na zawsze będziesz moją kobietą.