sobota, 22 listopada 2014

Trzydzieści jeden prawd. [13/31]

Cassandro, Cassie,
nie lubiłaś nigdy zdrobnień Twojego imienia, ponieważ Cię to irytowało, sprawiało, że się denerwowałaś i mówiłaś, że masz wrażenie, iż mówi się do Ciebie jak do małej dziewczynki. Doskonale to rozumiałem, bo od kiedy Ty zaczęłaś mówić do mnie moim pełnym imieniem, przestałem lubić skrót ,,Will", ,,Willy". Wolałem słuchać tylko ,,William" i tylko z Twoich ust.
Jednak nie o tym chciałem Ci w tym liście napisać. Ponieważ o tym, jak uwielbiałem to, gdy do mnie mówiłaś pisałem poprzednio, teraz chciałbym przekazać Ci kolejną prawdę na temat naszej miłości oraz kolejnego etapu rozwoju mojej miłości do Ciebie.
Najpierw rozsiądź się wygodnie, a potem przypomnij sobie, jak zawsze przyglądałem Ci się, kiedy coś robiłaś. Czy to rozwiązywałaś krzyżówki, które lubiłaś, a których rozwikłanie zajmowało Ci zawsze kilka minut, czy też wtedy, gdy zawzięcie czytałaś coraz to nowszą książkę przyniesioną z księgarni albo biblioteki. Lubiłem na Ciebie patrzeć. 
Miałaś wtedy tak skupioną minę, byłaś pochłonięta maksymalnie tym co robisz i wtedy robiłaś tak urocze miny, że bardzo wtedy chciałem się do Ciebie zbliżyć na tyle, na ile byś mi pozwoliła.
W takich chwilach chciałem, żebyś to na mnie się tak skupiała, bym zagarnął całą Twoją wyobraźnię i mógł zająć choć niewielką część Twojego umysłu. A za jakiś czas, może kiedyś, w przyszłości, zajmę również część Twojego serca, które zacznie bić dla mnie.
Mówią, że człowiek, który nie ma marzeń nie jest w pełni człowiekiem. Zgadzasz się z tym? Ja owszem. Ponieważ, kiedy marzyłem o poznaniu Cię bliżej, o zbliżeniu się do Ciebie i o tym, żeby spędzić z Tobą choćby jeden dzień, to właśnie to nadawało sens mojemu życiu. Gdyby nie te marzenia o Tobie, gdyby nie to dawanie sobie nadziei na to, że będę mógł Cię oglądać przy moim boku do końca życia, chyba nie mógłbym nazwać siebie człowiekiem. Marzenia o Tobie nadawały sens mojej egzystencji.
I teraz też o Tobie marzę. 
O tym, że siedzisz teraz w swoim fotelu, skupiona na czytaniu tego listu i na tym, co tutaj piszę i tak bardzo chciałbym widzieć Cię naprawdę. Tych kilkanaście centymetrów przede mną, na wyciągnięcie ręki. Chciałbym, żeby właśnie to marzenie, właśnie teraz się ziściło. Bym mógł wyjąć z głowy ten obraz, który w niej siedzi i urzeczywistnić go tak, by być najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem, jak mi się to zdarzało bardzo często w Twoim towarzystwie.
Cassandro. 
Uwielbiałem tan do Ciebie mówić i uwielbiałem słuchać, gdy Ty mówiłaś do mnie moim imieniem. I bardzo chciałbym teraz właśnie usłyszeć jak mówić do mnie, ponieważ tylko tego potrzeba mi teraz do szczęścia. Tylko Ciebie i tylko Twojego głosu. 
Tak bardzo żałuję, że nie mogę teraz być przy Tobie i oglądać Cię tak pięknie zamyślonej. Tak bardzo żałuję, że nie mogę znowu powiedzieć Ci, że Twoje usta smakują jak truskawka, które zacząłem uwielbiać po naszym pierwszym pocałunku, o którym pisałem Ci w poprzednim liście.
Tak wiele rzeczy chciałbym teraz zrobić. 
Tak wiele marzeń chciałbym spełnić.
Nie mogę.
Ale wiedz, że o nich pamiętam i zawsze będę pamiętać, aby je spełnić.
Zawsze.
Na zawsze.


Wiem, że bardzo późno dodaję ten list, ale tak właśnie teraz będzie, gdyż nie mam pełnego dostępu do komputera z Internetem i nie bardzo mogę dodawać cokolwiek na blogi. Praca i szkoła wypompowują ze mnie życie w taki sposób, że nie pozostawiają czasu na pisanie czy robienie czegoś innego prócz spania czy odpoczywania po jedenastu godzinach chodzenia. Postaram się coś kombinować z dodawaniem kolejnych listów, ale nie mogę nic obiecać. Proszę jedynie o zrozumienie.

wtorek, 11 listopada 2014

Trzydzieści jeden prawd. [12/31]

Miłości moja,
znowu nie wiem, jak mam się zabrać do pisania listu, ponieważ nie mogę się zdecydować, co tak naprawdę chciałbym w nim zawrzeć. Nie wiem, czego Ci jeszcze nie napisałem, nie wiem, co tak naprawdę jeszcze mogę Ci wyjawić, żebyś miała świadomość tego, jak bardzo mi na Tobie zależało, zależy i będzie zależeć już na zawsze. 
Odszedłem od Ciebie, ponieważ zmusiła mnie do tego choroba, ale jestem pewien, że nawet po śmierci, kiedy już mnie nie będzie przy Tobie, nadal będę Cię strzegł, jak to robiłem, kiedy byliśmy razem i przebywaliśmy ze sobą możliwie jak najwięcej czasu. 
Kiedy tak piszę ten list, mnóstwo pomysłów przychodzi mi do głowy, które dotyczą tego, co mógłbym napisać Ci dzisiaj, kiedy moja ręka zaczyna powoli drżeć od dłuższego trzymania w dłoniach długopisu. I chyba już wiem, o czym chciałbym Ci przypomnieć.
Wydaje mi się, że to był właśnie ten sam dzień, dwunasty dzień miesiąca, kiedy znowu się spotkaliśmy. Ale to był też pierwszy dzień, początek tego, co się między nami zaczęło dziać. Pamiętasz to?
Nasz pierwszy pocałunek.
A właściwie to nie był pocałunek, tylko Armagedon, mój świat zwalił się do Twoich stóp, mówiąc, że oddaje się w Twoje ręce, a ja padłem wraz z nim, obiecując to samo - że wszystko co moje, ja: należymy do Ciebie.
Jednak pewnie nie przywiązywałaś wagi do takich rzeczy, ponieważ to nie było przecież takie istotne. Zwykły pocałunek, prawda? Ale dla mnie to był kolejny najszczęśliwszy dzień w życiu, który zapamiętam na zawsze i mógłbym go wspominać codziennie, nawet po śmierci. 
Już tradycyjnie odwiedzaliśmy się co jakiś czas, przynajmniej raz w tygodniu, by spędzić ze sobą trochę czasu, zanim każde z nas wróci do swoich obowiązków. Zaproponowałem Ci wypad nad jezioro, kawałek za miastem. Ty odpowiedziałaś, że moglibyśmy zrobić sobie mały piknik, a ja ucieszyłem się jeszcze bardziej, że Tobie ten pomysł również się podoba. 
Gdy już siedzieliśmy na kocu naprzeciw siebie i rozmawialiśmy o tym, jak piękna jest okolica, Ty nagle powiedziałaś coś, co sprawiło, że zaczerwieniłem się po same czubki uszu.
,,Podobają mi się twoje usta". Powiedziałaś to tak, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie, a nie zdanie, które dla mnie miało ogromne znaczenie. Nie wiedziałem, co mógłbym Ci odpowiedzieć, więc tylko mruknąłem coś w podziękowaniu, a Ty wciąż nie dawałaś mi spokoju, żeby moja twarz mogła wrócić do naturalnej barwy, ponieważ znowu się odezwałaś: ,,No i uroczo się zawstydzasz". Przy tym zaśmiałaś się tak szczerze i tak pięknie, że nie miałem nawet sumienia, żeby być na Ciebie złym. Znowu więc mruknąłem coś w odpowiedzi, na co Ty pochyliłaś się i złożyłaś na moich ustach szybko pocałunek.
Zdębiałem.
Nie wiedziałem, co się ze mną działo, co zaszło przed kilkoma sekundami, nie mogłem złapać tchu, zanosiło się na zawał. 
Nie mogłem uwierzyć, że mnie pocałowałaś. Chociaż w sumie nie można było tego nazwać takim prawdziwym pocałunkiem, ponieważ Ty tylko złożyłaś na moich ustach krótkiego całusa, ale i tak było to dla mnie bardzo ważne. W końcu poczułem dotyk Twoich ust na moich, na co czekałem tak długo, iż już brakowało mi na to nadziei. Ale... wreszcie wiedziałem jak smakuje Twoja pomadka, której smak mogę sobie przypomnieć teraz. 
Pamiętasz to, Cassandro?
Wtedy już nie wiedziałem, co mogłabyś jeszcze zrobić, żeby sprawić, bym zaczął podskakiwać z radości. Ale nie chciałem też niczego przyspieszać. Wolałem czekać, aż sama będziesz do końca gotowa, aby dać mi siebie całą. Chociaż nie ukrywam, że wtedy miałem ochotę rzucić się na Twoje usta jak wygłodniałe zwierzę i zmiażdżyć je pod naporem moich warg, aby jak najszybciej znowu poczuć smak Twojej pomadki. 
To był smak truskawki.
Pamiętam.
I wtedy tylko to przyszło mi na myśl, aby ie zapadła między nami niezręczna cisza.
,,Smakujesz jak truskawka", palnąłem wtedy jak dureń, czego mógłbym tylko żałować, gdyby nie to, że znowu usłyszałem Twój śmiech i ujrzałem na Twoich policzkach dwa piękne rumieńce, których żaden makijaż nie mógłby ukryć. 
To był najpiękniejszy widok, na jaki kiedykolwiek patrzyłem. 
I chciałbym tak zawsze.
Na zawsze.