Cassandro,
nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ciężko jest mi to wszystko pisać. Jaki ból, a zarazem wielką radość sprawia mi powracanie do tych chwil, które spędzaliśmy razem. Nie wiesz, jak bardzo chciałbym móc Cię teraz przygarnąć do siebie i poczuć Twój zapach, poczuć, że należysz tylko i wyłącznie do mnie i dla Ciebie wciąż jeszcze żyję, choć niewiele tego czasu mi już pozostało.
Wciąż przypominam sobie Twój głos, uśmiech, dotyk i to wszystko, co tak sprawiało, że byłem gotów zrobic dla Ciebie wszystko, a nawet jeszcze więcej. Obyś tylko chciała, zrobiłbym dla Ciebie wszystko, nawet wbrew moim możliwościom.
Zawsze w chwilach, kiedy mi Ciebie obok brakuje, przypominam sobie, jak do mnie mówiłaś. Z jakim uczuciem i uwielbieniem wymawiałaś moje imię, nigdy go nie zdrabniając. Mówiłaś zawsze, że moje imię jest Twoim ulubionym, a ja zawsze w duchu dziękowałem moim rodzicom, że takie właśnie imię dostałem.
,,William to najcudowniejsze imię na świecie, wiesz?", powiedziałaś pewnego razu, kiedy spotkaliśmy spotkaliśmy się po raz kolejny. ,,Zawsze było moim ulubionym i cieszę się, że ty je właśnie nosisz".
,,Cieszę się, że ci się podoba", uśmiechnąłem się wtedy do Ciebie, zupełnie nie wiedząc, co innego mógłbym Ci w takiej sytuacji powiedziec.
,,Mówienie do ciebie będzie mi sprawiac przyjemnosc, kiedy dodatkowo będę mówic do ciebie po imieniu, wiesz?", dodałaś, a ja poczułem, że odrywam się od ziemi i lecę do nieba, gdzie będę szczęśliwy jak nigdy przedtem, bo czuję, że wychodzisz mi naprzeciw, gdy stoję na tej ścieżce do Twojego serca i duszy, które są moim celem.
Nie wiedziałem, co mógłbym Ci wtedy odrzec, więc po prostu chwyciłem Cię za dłoń i przyciągnąłem do siebie, przytulając. Pamiętam jak dzisiaj, że odwzajemniłaś ten uścisk, wprawiając mnie w jeszcze większą euforię. Nie umiałem powstrzymac, nawet nie chciałem się powstrzymywac przed tym, by nie odsunąc Cię od siebie i nie złozyc na Twoim policzku delikatnego całusa. Nie chciałem jednak pędzic za szybko i dlatego nie pocałowałem Cię w usta. Nie chciałem Cię wystraszyc, a bałem się, że tak będzie, jeśli będę nieostrożny. Chciałem poczekac, bo wiedziałem, że nie lubisz pośpiechu.
Wiedziałem jednak, że zaczynasz mi ufac, co sprawiało, że chciałem dalej próbowac i wiedziałem, że może jednak coś z tego wyjdzie. Bardzo chciałem, żebyś zaufała mi w pełni, byśmy potem mogli stworzyc coś na kształt związku, jeśli tylko Ty pragnęłabyś tego samego... Musiałem poczekac. A samo czekanie było dla mnie katorgą, jednak wiedziałem, że ono się opłaci i kiedyś, w przyszłości przekonam Cię do siebie i nie będziesz wymawiac mojego imienia jedynie z uwielbieniem, ale i radością oraz miłością. Że moje imię będzie Ci się kojarzyc tylko ze mną i moimi uczuciami do Ciebie.
Zawsze czekałem tylko na to, by usłyszec od Ciebie tych kilka słów, które na zawsze odmieniłyby moje życie i naprawdę oddałbym wszystko, by usłyszec je teraz, kiedy jestem tak daleko od Ciebie. Chciałbym słuchac tego zawsze gdy się budzę, gdy chodzę spac... Zawsze, kiedy bym tego potrzebował. Bo z chwilą, kiedy pierwszy raz wypowiedziałaś moje imię z tym swoim lekkim uśmiechem, który zawsze doprowadzał mnie do białej gorączki, zrozumiałem, że to Ciebie chcę słuchac już do końca życia. Że to tylko z Twoich ust chciałbym słyszec swoje imię, które będziesz wymawiac z miłością, której tak od Ciebie pragnąłem.
Chciałem, żeby to nastąpiło jak najwcześniej, jednak zdawałam sobie też sprawę, że nie mogę Cię poganiac. Bo pośpiech to zły doradca, jak to mówią i nie należy niczego niepotrzebnie przyspieszac.
Wiedziałem, że muszę celebrowac tę chwilę i nigdy nie zapomnę tego jaką radośc sprawiało mi słuchanie tego, jak do mnie mówisz.
,,Williamie, jesteś naprawdę niesamowity", to też często mi mówiłaś, a ja za każdym razem cieszyłem się w duchu jak małe dziecko, chociaż tego nie pokazywałem, żeby nie wyjśc na idiotę, który cieszy się z byle drobnostki.
Jednak to nie były dla mnie drobne rzeczy. Dla mnie były wielkości Mount Everest, sięgały nieba i tam mnie właśnie doprowadzały za każdym razem, kiedy słyszałem z Twoich ust swoje imię.
Chciałem, żebys mówiła je bez przerwy. Nie przestawała.
Mówiła je zawsze, żebym mógł zapamiętac Twój głos.
Na zawsze.
środa, 29 października 2014
piątek, 10 października 2014
Trzydzieści jeden prawd. [10/31]
Kochana moja,
pisałem Ci już, że zakochałem się w Tobie, kiedy tylko Cię ujrzałem, pisałem o tym, jakie wrażenie wywoływało na mnie to, gdy do mnie mówiłaś, ponieważ uwielbiałem Twój głos. Pisałem o naszym pierwszym spotkaniu oraz o tym drugim, pisałem o tym, że w moich listach do Ciebie chcę zawrzeć historię mojej miłości do Ciebie i tej drogi do Twojego serca, którą pragnąłem stworzyć.
Ale jeszcze nie pisałem o Twoim dotyku.
Pamiętasz jak zawsze lgnąłem do Ciebie? Jak za każdym razem chciałem, żebyś mnie przytulała i całowała? Mówiłem Ci zawsze, że masz piękną, delikatną skórę, tak zadbaną, że czasem bałem się, iż ją uszkodzę.
Na samą myśl o tym, jak mnie przytulasz, chcę mieć Cię obok siebie już zawsze i nigdy nie wypuszczać z ramion. I od razu odczuwam tęsknotę za Tobą, za Twoim głosem, dotykiem i za wszystkimi chwilami, które ze sobą spędzaliśmy.
To już nie wróci, ale teraz w moich wspomnieniach pojawiają się obrazy z naszych pierwszych wspólnych spotkań, już nie na Malediwach, lecz w naszym mieście.
Pamiętasz, jak do mnie przyjechałaś po raz pierwszy?
Padał deszcz, a ja czekałem na Ciebie na peronie, ponieważ miałaś przyjechać pociągiem. Nie był kryty, więc stałem z parasolem i z niecierpliwością wypatrywałem Twojego pociągu. Kiedy zatrzymał się tuż przed moimi oczami, nerwowo przestępowałem z nogi na nogę, czekając, aż ujrzę Twoją twarz w tym tłumie ludzi, wychodzących z pojazdu.
Nawet nie zorientowałem się, kiedy zaczęłaś do mnie biec. Poczułem tylko jak rzucasz mi się na szyję i mocno do mnie przytulasz, a ja nie wiedziałem co mam zrobić z parasolem, więc odrzuciłem go na bok i ze śmiechem objąłem Cię w talii i uniosłem do góry, by móc obrócić Cię, trzymając w ramionach.
Nawet nie wyobrażałem sobie w najśmielszych snach, że tak właśnie będzie wyglądać nasze spotkanie. Byłem wtedy najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem, bo wiedziałem już, że Ty jesteś już częścią mojego życia, a ja jestem fragmentem Twojego. Bo jak mogłoby być inaczej? Kto zareagowałby tak na widok drugiej osoby? Tylko i wyłącznie ktoś, dla kogo owa osoba znaczy więcej niż trochę.
Pamiętam jak ze śmiechem powiedziałem, że zmokniemy, jeśli mnie nie puścisz i nie pozwolisz wziąć do ręki parasola, by nas uchronić przed deszczem. Pamiętam, jak odpowiedziałaś, że nie dbasz o to, bo za bardzo się ze mną stęskniłaś, żeby teraz puścić mnie tak od razu.
Poczułem ciepło w całym ciele; to z radości, jaką sprawiły mi te słowa. Pragnąłem kiedyś od Ciebie usłyszeć, że za mną tęsknisz, ale nie spodziewałem się, że powiesz mi to tak szybko...
Powiesz to moim ukochanym głosem i uśmiechniesz się tym zniewalająco pięknym uśmiechem; najpiękniejszym, jaki kiedykolwiek widziałem. Ale powiedziałaś i ja wtedy zdałem sobie sprawę, że tęskniłem równie mocno i że sam nie dbam o to, że lodowaty deszcz leje mi się za kołnierz kurtki i że prawdopodobnie się rozchoruję. Nie dbałem o to. Chciałem tylko i wyłącznie czuć Twoje ciepło, ucisk Twoich ramion, które oplatały moją szyję i smaganie Twoich włosów na moim policzku pod wpływem zimnego wiatru.
,,Cześć", powiedziałaś wreszcie, kiedy się ode mnie odsunęłaś. Poczułem wtedy zimno, ale i tak byłem ogromnie szczęśliwy i dziękowałem Bogu za to, że pozwolił nam się spotkać. ,,Może pójdziemy gdzieś, gdzie jest ciepło? Zmarzłam trochę i widzę, że ty też", zaśmiałaś się przy tym tak ciepło, że w ogóle zapomniałem, iż coś do mnie mówisz.
Ocknąłem się dopiero wtedy, gdy zobaczyłem, że podnosisz swoją torbę z ziemi i wtedy ja wziąłem parasol i zaprosiłem Cię do kawiarni, gdzie przegadaliśmy tyle czasu, iż właściciel musiał nas delikatnie wyprosić z lokalu, ponieważ zamykał.
To było takie nasze spotkanie, którego nie zapomnę nigdy ze względu na to, jak zaskoczyłaś mnie powitaniem. Rozkoszowałem się tym do kolejnego i co dzień na nowo wspominałem wszystko, co robiliśmy. Każdą wolną chwilę przeznaczałem na przywracanie w pamięci Twojego zapachu, dotyku...
Najbardziej zapamiętałem to, jak gładziłaś moją dłoń, którą w tej kawiarni położyłem na stoliku.
Muszę szczerze przyznać się do tego, że zrobiłem to, by przekonać się, jak zareagujesz. W głębi serca właśnie liczyłem na to, że położysz swoją delikatną i małą dłoń na mojej. Liczyłem na to i nawet straciłem nadzieję, kiedy nie zrobiłaś tego od razu. Musiałem czekać chyba wieczność, aż wreszcie to zrobiłaś. I...
Boże, jak bardzo chciałbym, żebyś to znowu zrobiła!
Pamiętam to w najdrobniejszych szczegółach i nie mam zamiaru zapomnieć.
Najpierw niepewnie zetknęłaś swoje palce z moimi. Poczułem dreszcz i przerwałem w pół zdania, nawet nie pamiętając o czym zacząłem mówić...
Potem Twoje palce na moich.
Ja nie wiem, co mam zrobić, jak postąpić, żeby Cię nie wystraszyć, a jednocześnie jakoś zachęcić do tego, żebyś posunęła się jeszcze dalej.
Następnie robisz to. Kładziesz całą swoją dłoń na mojej, a ja jestem tak szczęśliwy, że nie umiem ukryć radosnego uśmiechu.
Nawet teraz mam na ustach uśmiech, który miałem wtedy. Bo każde wspomnienie Twojego dotyku przyprawia mnie o dreszcze radości, których nie chcę powstrzymać za nic w świecie.
Chciałbym czuć Twój dotyk za każdym razem, kiedy będę go potrzebował.
Potrzebowałem go wtedy, potrzebuję go teraz i będę potrzebować już zawsze.
Na zawsze.
Pierwsza dziesiątka za pasem, więc proszę o komentarz od każdego, kto to czyta. Chciałabym się przekonać, ilu mam czytelników, którzy chcą poznawać historię Cassandry i Williama.
pisałem Ci już, że zakochałem się w Tobie, kiedy tylko Cię ujrzałem, pisałem o tym, jakie wrażenie wywoływało na mnie to, gdy do mnie mówiłaś, ponieważ uwielbiałem Twój głos. Pisałem o naszym pierwszym spotkaniu oraz o tym drugim, pisałem o tym, że w moich listach do Ciebie chcę zawrzeć historię mojej miłości do Ciebie i tej drogi do Twojego serca, którą pragnąłem stworzyć.
Ale jeszcze nie pisałem o Twoim dotyku.
Pamiętasz jak zawsze lgnąłem do Ciebie? Jak za każdym razem chciałem, żebyś mnie przytulała i całowała? Mówiłem Ci zawsze, że masz piękną, delikatną skórę, tak zadbaną, że czasem bałem się, iż ją uszkodzę.
Na samą myśl o tym, jak mnie przytulasz, chcę mieć Cię obok siebie już zawsze i nigdy nie wypuszczać z ramion. I od razu odczuwam tęsknotę za Tobą, za Twoim głosem, dotykiem i za wszystkimi chwilami, które ze sobą spędzaliśmy.
To już nie wróci, ale teraz w moich wspomnieniach pojawiają się obrazy z naszych pierwszych wspólnych spotkań, już nie na Malediwach, lecz w naszym mieście.
Pamiętasz, jak do mnie przyjechałaś po raz pierwszy?
Padał deszcz, a ja czekałem na Ciebie na peronie, ponieważ miałaś przyjechać pociągiem. Nie był kryty, więc stałem z parasolem i z niecierpliwością wypatrywałem Twojego pociągu. Kiedy zatrzymał się tuż przed moimi oczami, nerwowo przestępowałem z nogi na nogę, czekając, aż ujrzę Twoją twarz w tym tłumie ludzi, wychodzących z pojazdu.
Nawet nie zorientowałem się, kiedy zaczęłaś do mnie biec. Poczułem tylko jak rzucasz mi się na szyję i mocno do mnie przytulasz, a ja nie wiedziałem co mam zrobić z parasolem, więc odrzuciłem go na bok i ze śmiechem objąłem Cię w talii i uniosłem do góry, by móc obrócić Cię, trzymając w ramionach.
Nawet nie wyobrażałem sobie w najśmielszych snach, że tak właśnie będzie wyglądać nasze spotkanie. Byłem wtedy najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem, bo wiedziałem już, że Ty jesteś już częścią mojego życia, a ja jestem fragmentem Twojego. Bo jak mogłoby być inaczej? Kto zareagowałby tak na widok drugiej osoby? Tylko i wyłącznie ktoś, dla kogo owa osoba znaczy więcej niż trochę.
Pamiętam jak ze śmiechem powiedziałem, że zmokniemy, jeśli mnie nie puścisz i nie pozwolisz wziąć do ręki parasola, by nas uchronić przed deszczem. Pamiętam, jak odpowiedziałaś, że nie dbasz o to, bo za bardzo się ze mną stęskniłaś, żeby teraz puścić mnie tak od razu.
Poczułem ciepło w całym ciele; to z radości, jaką sprawiły mi te słowa. Pragnąłem kiedyś od Ciebie usłyszeć, że za mną tęsknisz, ale nie spodziewałem się, że powiesz mi to tak szybko...
Powiesz to moim ukochanym głosem i uśmiechniesz się tym zniewalająco pięknym uśmiechem; najpiękniejszym, jaki kiedykolwiek widziałem. Ale powiedziałaś i ja wtedy zdałem sobie sprawę, że tęskniłem równie mocno i że sam nie dbam o to, że lodowaty deszcz leje mi się za kołnierz kurtki i że prawdopodobnie się rozchoruję. Nie dbałem o to. Chciałem tylko i wyłącznie czuć Twoje ciepło, ucisk Twoich ramion, które oplatały moją szyję i smaganie Twoich włosów na moim policzku pod wpływem zimnego wiatru.
,,Cześć", powiedziałaś wreszcie, kiedy się ode mnie odsunęłaś. Poczułem wtedy zimno, ale i tak byłem ogromnie szczęśliwy i dziękowałem Bogu za to, że pozwolił nam się spotkać. ,,Może pójdziemy gdzieś, gdzie jest ciepło? Zmarzłam trochę i widzę, że ty też", zaśmiałaś się przy tym tak ciepło, że w ogóle zapomniałem, iż coś do mnie mówisz.
Ocknąłem się dopiero wtedy, gdy zobaczyłem, że podnosisz swoją torbę z ziemi i wtedy ja wziąłem parasol i zaprosiłem Cię do kawiarni, gdzie przegadaliśmy tyle czasu, iż właściciel musiał nas delikatnie wyprosić z lokalu, ponieważ zamykał.
To było takie nasze spotkanie, którego nie zapomnę nigdy ze względu na to, jak zaskoczyłaś mnie powitaniem. Rozkoszowałem się tym do kolejnego i co dzień na nowo wspominałem wszystko, co robiliśmy. Każdą wolną chwilę przeznaczałem na przywracanie w pamięci Twojego zapachu, dotyku...
Najbardziej zapamiętałem to, jak gładziłaś moją dłoń, którą w tej kawiarni położyłem na stoliku.
Muszę szczerze przyznać się do tego, że zrobiłem to, by przekonać się, jak zareagujesz. W głębi serca właśnie liczyłem na to, że położysz swoją delikatną i małą dłoń na mojej. Liczyłem na to i nawet straciłem nadzieję, kiedy nie zrobiłaś tego od razu. Musiałem czekać chyba wieczność, aż wreszcie to zrobiłaś. I...
Boże, jak bardzo chciałbym, żebyś to znowu zrobiła!
Pamiętam to w najdrobniejszych szczegółach i nie mam zamiaru zapomnieć.
Najpierw niepewnie zetknęłaś swoje palce z moimi. Poczułem dreszcz i przerwałem w pół zdania, nawet nie pamiętając o czym zacząłem mówić...
Potem Twoje palce na moich.
Ja nie wiem, co mam zrobić, jak postąpić, żeby Cię nie wystraszyć, a jednocześnie jakoś zachęcić do tego, żebyś posunęła się jeszcze dalej.
Następnie robisz to. Kładziesz całą swoją dłoń na mojej, a ja jestem tak szczęśliwy, że nie umiem ukryć radosnego uśmiechu.
Nawet teraz mam na ustach uśmiech, który miałem wtedy. Bo każde wspomnienie Twojego dotyku przyprawia mnie o dreszcze radości, których nie chcę powstrzymać za nic w świecie.
Chciałbym czuć Twój dotyk za każdym razem, kiedy będę go potrzebował.
Potrzebowałem go wtedy, potrzebuję go teraz i będę potrzebować już zawsze.
Na zawsze.
Pierwsza dziesiątka za pasem, więc proszę o komentarz od każdego, kto to czyta. Chciałabym się przekonać, ilu mam czytelników, którzy chcą poznawać historię Cassandry i Williama.
piątek, 3 października 2014
Trzydzieści jeden prawd. [9/31]
Miłości moja,
w poprzednim liście pisałem, że od zawsze uwielbiałem Twój uśmiech, jednak jeszcze ani razu nie wspomniałem o tym, jak bardzo podobał mi się Twój głos i jakie dreszcze wywoływał na moim ciele.
Za każdym razem, gdy coś do mnie mówiłaś, kiedy wypowiadałaś moje imię... umierałem.
Twój głos to nietypowa mieszanka czegoś wyjątkowego, czego nawet nie potrafię określić... nawet nie umiem ubrać w słowa tej jego... wyjątkowości. Nie umiem opisać przeżyć, jakie towarzyszyły mi, kiedy rozmawialiśmy nawet o błahych i mało istotnych sprawach. Twój głos był cudowny nawet, gdy na mnie krzyczałaś, kiedy już nasze relacje zamieniły się w pewnego rodzaju przyjaźń.
Ale to było po kilku miesiącach, kiedy już obydwoje wróciliśmy z Malediwów, każde do swojego życia, chociaż nie umiem opisać mojej radości, kiedy to okazało się, że mieszkamy w tym samym mieście, choć na dwóch jego krańcach!
Ale to już temat na inny list, choć nie ukrywam, że chciałbym napisać Ci teraz jak szczęśliwy byłem, kiedy powiedziałaś mi, gdzie mieszkasz. No, i oczywiście, że wynajmujesz mieszkanie sama, a nie z jakimś mężczyzną... Tego bym chyba nie przeżył, bo już wtedy czułem, że będę o Ciebie wielce zazdrosny; nawet gdybyś tylko rozmawiała z jakimś mężczyzną, który by mi się nie spodobał...
Ale o tym w innym liście, bo nie mogę tego wszystkiego mieszać, żeby nie stworzyć w listach żadnego chaosu. Wtedy nie mogłabyś razem ze mną analizować moich uczuć do Ciebie, które z każdym dniem stawały się coraz wyraźniejsze i trudniejsze do ukrycia.
To była w większości Twoja wina, że zawróciłaś mi w głowie, wiesz?
Najbardziej ujął mnie chyba ten Twój głos...
To pomieszanie seksowności, zmysłowości, delikatności, stanowczości i tylu innych przeciwieństw, które go tworzą, że nie jestem w stanie wymienić ich wszystkich w jednym liście, żeby jakiegoś przez przypadek nie pominąć.
Ale na razie skupię się na istocie listu dzisiejszego, pozwolisz?
Wiem, jak bardzo nie lubisz, kiedy ktoś prawi Ci komplementy, ale chyba w większości moje listy do Ciebie na tym będą polegać, więc - przykro mi - musisz się zacząć do tego przyzwyczajać.
Bo składasz się z samych zalet, które w każdym kolejnym liście chciałbym chwalić i komplementować. Szkoda tylko, że po mojej śmierci już nie będziesz słyszeć ode mnie jak bardzo zakochany byłem w Tobie i w Twoim głosie. Natomiast ja już nigdy nie usłyszę jak na mnie krzyczysz (naprawdę lubiłem, kiedy na mnie krzyczałaś i robiłaś mi awantury o najdrobniejsze głupstwa!), nie będę widział Twojego ślicznego uśmiechu... I tego będzie mi najbardziej brakować po moim odejściu. Tak bardzo chciałbym zabrać Ciebie ze sobą albo zostać przy Tobie i nie musieć Cię opuszczać, ale to już nie zależy ode mnie. Nie mam prawa sprzeciwiać się chorobie, chociaż - gdybym mógł - zrobiłbym wszystko, żeby temu zapobiec.
Tak bardzo chciałbym wcielić się w rolę sir Williama z Twojego ulubionego filmu z Heathem Leadgerem, który uwielbiałaś, a ja byłem zmuszony oglądać go z Tobą za każdym razem, kiedy naszła Cię ochota, a potem słuchać tego, jak wzdychasz do tego zmarłego aktora. Mimo, iż to tylko Twój ulubiony aktor, który w dodatku już dawno umarł, nie potrafiłem nigdy słuchać tego, jak bardzo - Twoim zdaniem - jest przystojny. Zbyt zazdrosny o Ciebie byłem, jestem i chyba już zawsze będę, bo chyba w jakiś sposób będę mógł patrzeć na Ciebie z góry i oceniać, z jakimi ludźmi się teraz będziesz spotykać i serce będzie mi krwawić, gdy będę widzieć, że ktoś inny - nie ja - słyszy Twój głos, widzi Twoje oczy i uśmiech, słyszy Twój śmiech i ma to wszystko, czego ja już mieć nie będę. Nie chcę Cię wprowadzać teraz w taki stan, że będzie Ci przykro, że będziesz wypłakiwać oczy, gdy mnie już nie ma przy Tobie, ale wiedz, że nie musisz! Nie płacz za mną, bo mnie nigdy w Twoim życiu nie zabraknie, a nawet gdyby tak się stało, to po prostu przeczytaj któryś z moich listów do Ciebie i wtedy będziesz mieć pewność, że nigdy, przenigdy Cię nie zostawiłem. Ani na sekundę.
Bo jak mógłbym zostawić ten cudowny głos, bez którego nie potrafiłem nigdy funkcjonować dłużej niż dwie sekundy?
Jak miałbym przestać ciągle słuchać tego, jak do mnie mówisz w ten swój zmysłowy i jednocześnie niedostępny sposób, żebym ,,nie przyzwyczajał się" do tego, że naprawdę darzysz mnie jakimś pozytywnym uczuciem. Zmienność Twoich nastrojów, tego, że jesteś dla mnie albo miła, albo opryskliwa, przysparzała mi tyle zmartwień i radości, że nie umiałbym nigdy o tym zapomnieć i jestem pewien, że nawet nie zdołam wyrzucić tego z umysłu.
Wszystko, wypowiedziane Twoim głosem, brzmiało dla mnie jak najpiękniejsza muzyka, której żaden inny kompozytor nie umiałby stworzyć. Każde Twoje słowo było kolejnym cudem, który chciałem mieć na wyłączność.
Ciebie chciałem mieć na wyłączność i zawsze dziwiłem się, że mogłem nazwać Cię ,,moją kobietą", a Ty się z tego cieszyłaś jak mała dziewczynka na widok nowej lalki Barbie. To w Tobie też tak bardzo kochałem, że nie wyobrażam sobie teraz, że nie będę widział Twojej radości z, nawet najmniejszych i nieistotnych, rzeczy, które dla mnie zazwyczaj były bez znaczenia.
Tak bardzo chciałbym móc Cię teraz usłyszeć, móc o raz kolejny doświadczać tylu pięknych emocji, kiedy mówisz do mnie. Nawet, jeśli to zwykła błahostka.
Chciałbym móc słyszeć Twój głos non stop, żeby mieć radość z tego, że mogę Cię słyszeć i wszystko, co mówisz, jest moje.
Chciałbym tak zawsze.
Na zawsze.
Od razu przepraszam za tak duże przerwy w dodawaniu kolejnych listów, ale to przez brak czasu. Proszę o wybaczenie.
w poprzednim liście pisałem, że od zawsze uwielbiałem Twój uśmiech, jednak jeszcze ani razu nie wspomniałem o tym, jak bardzo podobał mi się Twój głos i jakie dreszcze wywoływał na moim ciele.
Za każdym razem, gdy coś do mnie mówiłaś, kiedy wypowiadałaś moje imię... umierałem.
Twój głos to nietypowa mieszanka czegoś wyjątkowego, czego nawet nie potrafię określić... nawet nie umiem ubrać w słowa tej jego... wyjątkowości. Nie umiem opisać przeżyć, jakie towarzyszyły mi, kiedy rozmawialiśmy nawet o błahych i mało istotnych sprawach. Twój głos był cudowny nawet, gdy na mnie krzyczałaś, kiedy już nasze relacje zamieniły się w pewnego rodzaju przyjaźń.
Ale to było po kilku miesiącach, kiedy już obydwoje wróciliśmy z Malediwów, każde do swojego życia, chociaż nie umiem opisać mojej radości, kiedy to okazało się, że mieszkamy w tym samym mieście, choć na dwóch jego krańcach!
Ale to już temat na inny list, choć nie ukrywam, że chciałbym napisać Ci teraz jak szczęśliwy byłem, kiedy powiedziałaś mi, gdzie mieszkasz. No, i oczywiście, że wynajmujesz mieszkanie sama, a nie z jakimś mężczyzną... Tego bym chyba nie przeżył, bo już wtedy czułem, że będę o Ciebie wielce zazdrosny; nawet gdybyś tylko rozmawiała z jakimś mężczyzną, który by mi się nie spodobał...
Ale o tym w innym liście, bo nie mogę tego wszystkiego mieszać, żeby nie stworzyć w listach żadnego chaosu. Wtedy nie mogłabyś razem ze mną analizować moich uczuć do Ciebie, które z każdym dniem stawały się coraz wyraźniejsze i trudniejsze do ukrycia.
To była w większości Twoja wina, że zawróciłaś mi w głowie, wiesz?
Najbardziej ujął mnie chyba ten Twój głos...
To pomieszanie seksowności, zmysłowości, delikatności, stanowczości i tylu innych przeciwieństw, które go tworzą, że nie jestem w stanie wymienić ich wszystkich w jednym liście, żeby jakiegoś przez przypadek nie pominąć.
Ale na razie skupię się na istocie listu dzisiejszego, pozwolisz?
Wiem, jak bardzo nie lubisz, kiedy ktoś prawi Ci komplementy, ale chyba w większości moje listy do Ciebie na tym będą polegać, więc - przykro mi - musisz się zacząć do tego przyzwyczajać.
Bo składasz się z samych zalet, które w każdym kolejnym liście chciałbym chwalić i komplementować. Szkoda tylko, że po mojej śmierci już nie będziesz słyszeć ode mnie jak bardzo zakochany byłem w Tobie i w Twoim głosie. Natomiast ja już nigdy nie usłyszę jak na mnie krzyczysz (naprawdę lubiłem, kiedy na mnie krzyczałaś i robiłaś mi awantury o najdrobniejsze głupstwa!), nie będę widział Twojego ślicznego uśmiechu... I tego będzie mi najbardziej brakować po moim odejściu. Tak bardzo chciałbym zabrać Ciebie ze sobą albo zostać przy Tobie i nie musieć Cię opuszczać, ale to już nie zależy ode mnie. Nie mam prawa sprzeciwiać się chorobie, chociaż - gdybym mógł - zrobiłbym wszystko, żeby temu zapobiec.
Tak bardzo chciałbym wcielić się w rolę sir Williama z Twojego ulubionego filmu z Heathem Leadgerem, który uwielbiałaś, a ja byłem zmuszony oglądać go z Tobą za każdym razem, kiedy naszła Cię ochota, a potem słuchać tego, jak wzdychasz do tego zmarłego aktora. Mimo, iż to tylko Twój ulubiony aktor, który w dodatku już dawno umarł, nie potrafiłem nigdy słuchać tego, jak bardzo - Twoim zdaniem - jest przystojny. Zbyt zazdrosny o Ciebie byłem, jestem i chyba już zawsze będę, bo chyba w jakiś sposób będę mógł patrzeć na Ciebie z góry i oceniać, z jakimi ludźmi się teraz będziesz spotykać i serce będzie mi krwawić, gdy będę widzieć, że ktoś inny - nie ja - słyszy Twój głos, widzi Twoje oczy i uśmiech, słyszy Twój śmiech i ma to wszystko, czego ja już mieć nie będę. Nie chcę Cię wprowadzać teraz w taki stan, że będzie Ci przykro, że będziesz wypłakiwać oczy, gdy mnie już nie ma przy Tobie, ale wiedz, że nie musisz! Nie płacz za mną, bo mnie nigdy w Twoim życiu nie zabraknie, a nawet gdyby tak się stało, to po prostu przeczytaj któryś z moich listów do Ciebie i wtedy będziesz mieć pewność, że nigdy, przenigdy Cię nie zostawiłem. Ani na sekundę.
Bo jak mógłbym zostawić ten cudowny głos, bez którego nie potrafiłem nigdy funkcjonować dłużej niż dwie sekundy?
Jak miałbym przestać ciągle słuchać tego, jak do mnie mówisz w ten swój zmysłowy i jednocześnie niedostępny sposób, żebym ,,nie przyzwyczajał się" do tego, że naprawdę darzysz mnie jakimś pozytywnym uczuciem. Zmienność Twoich nastrojów, tego, że jesteś dla mnie albo miła, albo opryskliwa, przysparzała mi tyle zmartwień i radości, że nie umiałbym nigdy o tym zapomnieć i jestem pewien, że nawet nie zdołam wyrzucić tego z umysłu.
Wszystko, wypowiedziane Twoim głosem, brzmiało dla mnie jak najpiękniejsza muzyka, której żaden inny kompozytor nie umiałby stworzyć. Każde Twoje słowo było kolejnym cudem, który chciałem mieć na wyłączność.
Ciebie chciałem mieć na wyłączność i zawsze dziwiłem się, że mogłem nazwać Cię ,,moją kobietą", a Ty się z tego cieszyłaś jak mała dziewczynka na widok nowej lalki Barbie. To w Tobie też tak bardzo kochałem, że nie wyobrażam sobie teraz, że nie będę widział Twojej radości z, nawet najmniejszych i nieistotnych, rzeczy, które dla mnie zazwyczaj były bez znaczenia.
Tak bardzo chciałbym móc Cię teraz usłyszeć, móc o raz kolejny doświadczać tylu pięknych emocji, kiedy mówisz do mnie. Nawet, jeśli to zwykła błahostka.
Chciałbym móc słyszeć Twój głos non stop, żeby mieć radość z tego, że mogę Cię słyszeć i wszystko, co mówisz, jest moje.
Chciałbym tak zawsze.
Na zawsze.
Od razu przepraszam za tak duże przerwy w dodawaniu kolejnych listów, ale to przez brak czasu. Proszę o wybaczenie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)